Jak marzec stał się pięknym miesiącem, linki i polecenia / Moja nowa strona na FB

31 marca 2017



Uff! No i kolejny miesiąc za nami. Nadszedł koniec marca, więc przyszła pora na podsumowanie, czyli moje refleksje, ciekawe linki i polecenia. Zaczynamy!

Marzec był niezwykłym i bardzo energetycznym miesiącem. Rozpoczęłam go z ogromną werwą i przez całe 31 dni (a dziś jest ostatni, szalony dzień!) działałam na wysokich obrotach. Samo działanie na wysokich obrotach to nic takiego, bo najważniejsze jest odpowiednie samopoczucie i nastawienie. Jaką przyjemnością jest przeżywanie każdego dnia z werwą, jeśli mamy zły humor? Właśnie.

Mój humor był krótko mówiąc – rewelacyjny :D Czasem miałam gorsze momenty, ale szybko z nich wychodziłam. Siłą sprawczą były oczywiście pozytywne myśli, o których istnienie dbam zawsze w najmniejszym calu. Pomagała mi też moja intuicja, która zawsze jest niezawodna. Plus ulubiona muzyka, ulubione książki, które mogę czytać nawet 100 razy i mi się nie znudzą oraz filmy, które mogą być kilkukrotnie powtarzane przez stacje telewizyjne, a dalej będą wzbudzać we mnie mnóstwo emocji. Poza tym obserwowałam budzącą się do życia przyrodę, odwiesiłam zimowe kurtki na następny sezon, wygrzewałam buzię w słońcu i objadałam się przepysznymi Kaktusami. Marzec był w dechę!

Pierwszy wiosenny miesiąc był dla mnie także miesiącem przemyśleń i refleksji. W marcu jest coś specyficznego i jednocześnie magicznego, różne rzeczy można zacząć od nowa lub całkowicie zmienić punkt widzenia. To właśnie w minionym miesiącu przyszedł moment, w którym zdałam sobie sprawę, że nic nie będzie warte więcej niż moja rodzina. Robienie czegoś kosztem wolnego czasu z nimi jest po prostu słabe. Dążyć do spełnienia marzeń mogę z moimi najbliższymi, w których mam po prostu oparcie. Ale o tym innym razem, bo jestem tak przepełniona miłością, że pragnę to bardziej rozwinąć :)




Mamy przepiękny dzień i piątek. To doskonały moment na odpoczynek po aktywnym tygodniu. Zrelaksujcie się i odwiedźcie linki z mojego polecenia! :)

Zacznę od piosenki, którą usłyszałam w reklamie jednego z kanałów o tematyce domowej/wnętrzarskiej (?), i przepadłam. Te słowa idealnie oddają moje wszystkie uczucia. Zawsze, gdy ją tylko słyszę, gula staje mi w gardle, a oczy się pocą. Ale ze mnie wrażliwiec!



Standardowo chcę polecić posty u innych blogerów, więc zacznę od Marii z Ubierajsięklasycznie. Jest to jedyny blog o tematyce modowej, na który zaglądam regularnie. Ubierajsięklasycznie jest obecnie (moim zdaniem) bardzo rozpoznawalnym blogiem, ale wiem, że są jednak na tym świecie osoby, które nie widziały nawet takich blogów, więc chętnie się dzielę linkami, zwłaszcza że jest to wartościowa strona. Tym razem na tapecie jest wpis z mojej ulubionej serii (analiza kolorystyczna), czyli „Typy urody jak obrazy cz.3”. Polecam!

W marcu kilka razy miałam przyjemność odnaleźć różne, piękne blogi, jednak ten urzekł mnie najbardziej. Co jest zabawne, jego autorka pamięta mnie od czasów Smallrosie, więc tym bardziej jestem pod wrażeniem :D Wpadajcie na Krótkie Nóżki – gwarantuję Wam, że się nie zawiedziecie, a co więcej – zakochacie!

Tak jak odwiedzam regularnie Marię, tak systematycznie wpadam do Julki. Jula wrzuciła ostatnio dwa mega fajne wpisy – pierwszy o braku akceptacji naszych pasji przez najbliższych, a drugi z instrukcją na woreczki na żywność. Po co te woreczki? Chodzi o to, by ograniczyć produkowanie śmieci. Jeśli chcecie poczytać o tym, czyli o Zero Waste, to obczajcie jeszcze TEN post. Daje do myślenia!

Organizacja i porządek dnia to temat bardzo mi bliski, ale w tym poście na blog.Stabrawa zachwyciły mnie przepiękne zdjęcia. Zobaczcie!

I na koniec chciałam Wam polecić post u Riennahera, jednej z moich ulubionych blogerek mieszkających w UK. Czy pierścionek zaręczynowy ma znaczenie? Zanim ocenicie, koniecznie przeczytajcie!


Inspirujące Instagramy które chcę Wam polecić:

Moon__concept – za przepiękne zdjęcia i spójny profil
Lucky Dots – za cudowne suknie. Ta dziewczyna ma niesamowity talent! Koniecznie zobaczcie, może przyda Wam się sukienka na studniówkę, wesele a może nawet własny ślub?
Anicja – za piękne wnętrza, ciepło i cudowną estetykę.
Miss_Peonies – po prostu ją uwielbiam. No i jest Londyn ♥
Juso.Cakes – to moja inspiracja. Uwielbiam konta z normalnymi, klasycznymi tortami. Oczywiście nie mam problemu z tortami w stylu angielskim, ale dla mnie klasyka jest najpiękniejsza.
Womanatwindow – za cudowne, estetyczne zdjęcia. To jeden z moich ukochanych Instagramów!


Chciałabym Wam także polecić rewelacyjny przepis znaleziony u jednej z osób które obserwuję. Mowa o deserze/cieście Maxi King inspirowanym właśnie batonami Maxi King. Prawda, że wygląda przepysznie?:) Wpadajcie na profil COLAINSTA, bo tam właśnie go znalazłam. Colainsta, dziękuję za możliwość podzielenia się nim z moimi czytelnikami :)



A na koniec wpisu chciałabym się z Wami podzielić tym, z czego jestem dumna, czyli moim ciastem oreo, oraz linkami do moich artykułów, które moim zdaniem warto przeczytać, bo mogą się Wam przydać.

Tak więc przypominam o:

recenzji iPhone SE z kobiecego punktu widzenia
dlaczego warto zainwestować w paletki od Urban Decay?
dlaczego tak bardzo wierzę w siłę przyciągania?

Poza tym zapraszam do polubienia mojej nowej strony na facebooku czyli Klasyczne torty i ciasta :))


Pięknego weekendu cudowni ludzie!

Ps. Chcecie przepis na ciasto Oreo?:D

Włosowe podsumowanie marca

29 marca 2017


Nie wiem jak u Was, ale u mnie marzec pod względem włosowym nie był taki, jakbym chciała. Odstawiłam na jakiś czas CP i nie wcierałam Jantaru, bo chciałam zobaczyć, jak zachowają się włosy bez dodatkowego wspomagania. Nie mierzyłam ich też, bo zobaczyłam, że przeszły magiczną linię łopatek, a to mi całkowicie wystarczy. Moja pielęgnacja zewnętrzna również była prosta i nawet dodałam jeden produkt. O tym, czy się sprawdza, przeczytacie niżej.


Dlaczego włosowo marzec nie był taki, jakbym chciała?

Niestety dlatego, że dotkliwiej odczułam działanie twardej wody, jaką mamy w kranach. Tak jak kiedyś pielęgnacja i włosomaniactwo sprawiały mi niesamowitą radość (myłam je pod miększą wodą), tak teraz wkurzam się i nawet trochę męczę, bo włosy po spłukaniu twardą wodą zachowują się jak szczota. Odżywki pomagają, ale nie jest to efekt, jakiego bym oczekiwała. Spróbuję jeszcze zakwaszenia włosów przegotowaną wodą z sokiem z cytryny i zobaczymy, jaki to da efekt, bo poprzednie o próby z płukanką octową guzik pomagały.

Odkryłam także, że włosy zachowują się zupełnie inaczej w przypadku aplikacji tego samego kosmetyku przy użyciu miękkiej i twardej wody. Mowa o odżywce Pantene, która często sprawiała mi problemy – włosy się po niej strączkowały, chociaż dobrze ją spłukałam i miałam wrażenie, że w jakiś dziwny sposób wpływa na ich przetłuszczenie, choć nie nakładam jej na skalp. Żebyście wiedziały, jakie było moje zdziwienie, gdy użyłam tej samej odżywki przy użyciu miękkiej wody! Włosy były miękkie i sypkie, a ja miałam najpiękniejszy good hair day w moim życiu.
I teraz jest pytanie – jak mam zapuścić włosy, jeśli twarda woda robi mi z nimi takie „cuda”? To walka z wiatrakami, a zaszłam już naprawdę daleko. Ciągłe zakwaszanie wody też się mija z celem, bo co za dużo, to niezdrowo…


Czy zdarzyło się coś pozytywnego w kwestii włosomaniactwa?

Zdarzyła się jedna rzecz i mogłabym mówić o przyroście, ale to dla mnie pikuś, w tym przypadku nic nieznaczący. Dlaczego więc piszę o przyroście, ale umniejszam jego rangę? Bo jest on tak mały, że aż chce mi się śmiać. Zmierzę długość przed następną aktualizacją i zobaczymy, jak bardzo urosły ;)

Rzecz, o której mówię, to wydłużenie świeżości włosów. Dziwnie to powiedziałam, ale chodzi mi o to, że dzięki leczeniu hormonalnemu czas bez mycia wydłużył się z około 22 godzin, do 36, a czasem nawet do 40. Jest to dla mnie bardzo ważne, bo choć włosy na drugi dzień nie są już tak rewelacyjne, to przynajmniej nie muszę ich myć na hej, bo po prostu nie są przetłuszczone. Przełom następuje właśnie po czasie około 1,5 doby i dopiero wtedy włosy zaczynają się charakterystycznie strączkować. To dla mnie znak, że leczenie hormonalne działa i udaje się zbić androgeny. Co prawda w tym miesiącu troszkę spuchłam, ale więcej ruchu i ciało wróci do normy.

W marcu zdałam sobie także sprawę z tego, że nie ścinałam włosów od… lipca!! Chcę jeszcze poczekać, bo jakby nie patrzeć, cały czas noszę czapkę i czasem chowam włosy pod szalikiem, więc ścinanie wydaje mi się bez sensu ;) Poza tym miałam okazję zobaczyć naprawdę zniszczone końcówki, więc moje to przy tym pikuś.


W macu używałam:
• szampony - Jantar, Timotei
• odżywki - Jantar w sprayu, Pantene
• olejowanie - olej rzepakowy



Na zdjęciach widzicie stan włosów w marcu. Podsumowując – jest ok, ale mogłoby być lepiej. Nie zadowala mnie taki ich stan. Nie sugerujcie się też ich kolorem, bo robiąc zdjęcia stałam w dwóch różnych miejscach, poza tym nasyciłam zdjęcia i dodałam kontrast, żeby zdjęcia nie były byle jakie (niestety surowe zdjęcia są praktycznie zawsze do poprawienia).

Muszę Wam powiedzieć, że ostatnio mam naprawdę niezłą zagwozdkę – zastanawiam się, jak zachowywałyby się włosy, gdybym jadła drób. Od paru miesięcy go nie jadłam, ale gdy mój Damian zrobił kurczaka, to próbując go, poczułam się tak jak w momencie, gdy mam jakieś niedobory i uzupełniam braki. Poza tym zauważyłam, że od jakiegoś czasu dokucza mi suchość cery, więc zastanawiam się, czy problem nie tkwi właśnie w tym… Dieta bezmięsna jest bardzo interesująca, ale z przyczyn zdrowotnych nie mogę z niej korzystać w pełni. Niestety wchłanianie żelaza roślinnego u mnie nie idzie, natomiast bardzo dobrze wchłaniam żelazo hemowe np. po zjedzeniu wołowiny. Co w związku z tym? Jestem osobą anemiczną, której bez żelaza jest po prostu słabo. Poza tym, jeśli chodzi o włosy, to widzę różnicę między tym, jak rosły kiedyś, a jak rosną teraz. Oczywiście dodajmy, że długo karmiłam piersią, i siłą rzeczy rosły wolniej, ale jestem już 4 miesiące po zakończeniu karmienia i wszystko zdążyło się już unormować, więc jeszcze poobserwuję i zobaczymy co dalej.

Na dzisiaj kończę, bo wpis napisałam wcześnie rano, a muszę lecieć do codziennych obowiązków.
Ściskam mocno!

iPhone SE. Recenzja kobiecym okiem.

26 marca 2017

Recenzja iPhone wg kobiety


Niektóre wybory są naprawdę hardkorowe. Choć jestem kobietą i pierwszej lepszej osobie wydaje się, że laski mają każdorazowo problem z wybraniem czegoś, to tak nie jest. Ale prawda jest jedna – czasem ciężko jest się na coś zdecydować.

W moim przypadku było tak z wyborem nowego telefonu. Nigdy nie byłam zaprzyjaźniona z technologią i ciężko mi było cokolwiek wybrać. Miałam mnóstwo możliwości i kilka fajnych opcji, które miałam do rozpracowania. To dobre słowo, bo w przypadku wyborów rozpracowanie problemu jest całkiem okej.

Dlaczego zdecydowałam się na iPhone?

Miałam dość spacerowania z lustrzanką, która, choć robi piękne zdjęcia, jest ciężka i niezbyt komfortowa, gdy trzeba pilnować maluszka. Łapanie momentów wymaga pewnej szybkości, na co z lustrzanką nie mogłam sobie pozwolić. Potrzebowałam dobrego jakościowo, mobilnego rozwiązania.
Po 1,5 roku używania Huawei Ascend G620s, powiedziałam sobie – dość.

Miałam dość aparatu w moim smartfonie. Może i na początku używania był ok, ale z czasem jakość zdjęć zmieniała się na gorsze. Zdjęcia były niewyraźne, a po powiększeniu wyglądały tak, jakbym namalowała je akwarelą. Sprawy nie ułatwiał rozmiar, który jednak ma znaczenie. 14,5 cm smartfon lubił wypadać mi z ręki, a nie wszystko mogłam robić dwiema rękoma. Skutkiem jest stłuczona szybka. No bywa!
Mała pamięć telefonu (niby 8 GB, z czego zostało mi 4, a po odjęciu ¾ danych, zostawało raptem 200 MB) zmuszała mnie do rezygnacji z posiadania aplikacji, do których jednak lubiłam zaglądać, oraz do szybkiego przesyłania zdjęć na komputer i kasowania ich z poziomu telefonu. Nie przepadam za zbyt częstym wykonywaniem podobnych operacji, więc było to dla mnie uciążliwe. Byłam odcięta od aplikacji Snapchat, a co najgorsze, z instastories też miałam problemy! Logowanie się do bankowości elektronicznej było utrudnione przez wolny system. Nie korzystałam z aplikacji z poziomu telefonu takich jak poczta, Play itp. ponieważ system mnie z nich wyrzucał. Apek ściągniętych na mój własny użytek było zaledwie 5, a mimo wszystko korzystanie z nich było mozolne. Ograniczona pamięć telefonu nie pozwalała mi na swobodny użytek.

I na koniec, co nieco o Androidzie. Zawieszanie się telefonu jest kwestią pamięci, ale i systemu, a to chyba było za dużo jak dla mojego Huawei’a. Miałam dość wiecznie wieszającego się systemu, samoistnie wyłączającego się telefonu i wyłączających się aplikacji. Denerwowało mnie to, bo nie raz skasowało mi się zdjęcie na Instagramie, lub traciłam różne dane. Kilka razy telefon zresetował się przez jakiś błąd krytyczny i bałam się, że nie ruszy ponownie. Najgorzej było chyba wtedy, jak zacinał się przy połączeniach przychodzących i nie mogłam odebrać telefonu. Wrrr!
Gdy napotykałam poważniejsze problemy, kartę sim przekładałam do zastępczego UMI, którego pożyczył mi mój tata. W tym telefonie również zawieszał mi się Android, choć w przeciwieństwie do mojego Huawei Ascend, miał sporo pamięci wewnętrznej. Miałam tego dosyć i coraz poważniej zastanawiałam się nad zmianą telefonu, którego potrzebowałam nie tylko do normalnego używania apek społecznościowych, ale również do robienia przyzwoitych zdjęć w momentach, gdy zabieranie ze sobą lustrzanki mijało się z celem.

Po kilkukrotnym przemyśleniu sprawy zdecydowałam się na to, by spróbować czegoś od Apple. Nigdy nie miałam nic, co produkowała ta marka, a wokół słyszałam same pozytywy, więc pomyślałam – czemu nie? Od razu wiedziałam, że jak iPhone, to tylko SE – świetnie wygląda, dzięki fajnym wymiarom będzie trzymał się w mojej dłoni, zrobię nim fajne zdjęcia, a system może śmigać naprawdę nieźle. Kusiło mnie to, że iPhone SE posiadał wygląd iP5 i wnętrze iP6S. Zanim dokonałam ostatecznego wyboru, zastanowiłam się nad zakupem Samsunga Galaxy lub flagowca od Huawei, mimo to ciekawość wzięła górę i finalnie zdecydowałam się na iPhone.

Od zakupu minęły ponad dwa miesiące, a więc…


Jak sprawuje się mój iPhone SE?

System

System pracuje płynnie i nie zawiesza się. Interfejs jest banalnie prosty. Ekran główny również cechuje prostota – możemy tylko zmienić tapetę lub ustawić ikony według własnych upodobań. Nie ma również możliwości zmiany wielkości ikon czy dodawania niestandardowych gadżetów, co nie koniecznie może się spodobać gadżeciarzom i osobom lubiącym niestandardowe rozwiązania. Nie sprawia mi to jednak problemów, bo nie mam wielkiego widzimisię. Po dwóch miesiącach używania zdecydowanie mogłabym go polecić osobom starszym oraz takim, które szukają czegoś prostego w obsłudze i nie mają wymagań.

Design

O tym, że wygląd jest oryginalny i charakterystyczny jedynie dla Apple, chyba nie muszę mówić. O tym, że SE wygląda jak piątka, również! Telefon jest po prostu śliczny i bardzo kobiecy. Wybrałam wersję RoseGold, ponieważ kocham ten kolor. Telefon nie jest za cienki ani za gruby. Jest wystarczająco duży do trzymania w mojej małej dłoni i bez problemu zmieści się w małej torebce.


Personalizacja

Bardzo zaskoczyło mnie to, że telefon można zarejestrować na siebie. Na początku wydawało mi się to dziwne, ale biorąc pod uwagę różne rzeczy, myślę, że to naprawdę dobry pomysł. Konfigurując telefon w Apple, otrzymujecie pewne zabezpieczenia, konfigurujecie swój unikalny Touch ID i kod dostępu, który znacie tylko Wy. Można również skonfigurować funkcję głosową Siri, która rozpoznaje głos i wykonuje polecenia właściciela telefonu. Oczywiście na ten moment nie korzystam z tej funkcji, ale za to bardzo podoba mi się Touch ID, dzięki któremu tylko ja mogę włączyć mojego iPhone. Dzięki takiej konfiguracji telefon jest spersonalizowany i bezpieczny.


iPhone SE


Aparat główny i zdjęcia

Najwięcej oczekiwałam od aparatu i te wymagania zostały w 100% spełnione! iPhone SE został wyposażony w aparat o rozdzielczości 12 mpx, który idealnie odwzorowuje kolory i podkreśla szczegóły. Zdjęcia są ostre, nasycone i mają naturalnie ciepłą barwę, którą tak lubię. Gdy chcę zrobić zdjęcie, czas reakcji jest bardzo szybki i obraz wyostrza się ekspresowo. Bez problemu mogę zrobić zdjęcie przedmiotu z bliska, gdyż obiektyw pięknie rozmazuje tło. Aparat w iPhone SE posiada takie funkcje jak wideo, film poklatkowy, film zwolniony, panorama, zdjęcie i kwadrat, dzięki czemu możemy od razu kadrować obraz pod kątem Instagrama. Możemy także użyć samowyzwalacza, różnych filtrów, lampy błyskowej, trybu HDR i Live. Najfajniejsze jest w tym wszystkim to, że filmy możemy nagrywać w jakości 4K! Na razie nie korzystam z tego, bo nie mam gdzie zgrywać materiałów (zepsuł nam się laptop z Win10 i korzystamy z XP) a zdjęcia przesyłam za pośrednictwem poczty elektronicznej w przeglądarce.


iPhone SE Rose Gold recenzja


Aplikacje

Jeśli mowa o aplikacjach, to telefon zawiera wszystkie, które są potrzebne mobilnemu użytkownikowi – m.in. kompas, zdrowie, dom, wallet, notatki, przypomnienia… Ja korzystam jedynie z kalendarza, map, poczty, App Store, kontaktów i kalkulatora, a na wszelki wypadek zostawiłam sobie Znajdź oraz dyktafon. Apki, których nie używam, przeniosłam do dodatków, bo nie mogę ich usunąć (systemowe), a nie chcę, by robiły mi bałagan na ekranie. Ściągniętych aplikacji mam jedynie 10, a części i tak używam sporadycznie. Nie posiadam gier, bo grać nie lubię. No dobra, czasem sobie pyknę w pasjansa, ale szaleństwa nie ma.


iPhone SE Rose Gold recenzja


Dodatki

Do zestawu była dołączona ładowarka (wtyczka + kabel usb), narzędzie do wyjmowania kart sim oraz słuchawki. Apropo tego narzędzia – samo umieszczenie karty sim jest banalnie proste, ale musicie pamiętać, że do iPhone SE będzie Wam potrzebna karta mikro sim.
Jeśli chodzi o dodatki, to chętnie odniosę się do słuchawek, które były w zestawie. Przyznam szczerze, że na początku używanie ich było nieprzyjemne, ponieważ są duże, twarde i bolały mnie od nich uszy. Z czasem przyzwyczaiłam się i uważam, że są całkiem ok. Dźwięk jest czysty, mimo to chciałabym, żeby jednak przy słuchaniu dało się odczuć większy bass, którego jednak trochę im brakuje.


Minusy

Pierwszym minusem jest bateria, która przy ciągłym używaniu telefonu leci na łeb, na szyję. Dla mnie ciągłym używaniem jest kilkugodzinne siedzenie w social mediach, moderowanie komentarzy na blogu i słuchanie muzyki, tak więc zdarza się, że telefon muszę ładować dwa, a w hardkorowych sytuacjach nawet trzy razy dziennie. Przy normalnym użytkowaniu (jak nie mam czasu na instagramy, fejsy i inne tym podobne) telefon wytrzymuje mi dobę, czasem więcej. Mimo to uważam, że zakup power banka jest wręcz konieczny.
Drugim minusem jest przedni, słaby aparat do robienia selfie. Szczerze Wam powiem, że prawie go nie używam, bo czego można oczekiwać od 1,2 mpx? W Huawei miałam aparat przedni o rozdzielczości 2 mpx i szczerze Wam powiem, że nie widzę żadnej różnicy. Da się zrobić znośne zdjęcie w dobrym świetle, ale jeśli chodzi o gorsze warunki czy też noc, to nie ma mowy. Myślę, że zarówno w kwestii baterii, jak i aparatu przedniego Apple mógł się postarać. Szkoda.


iPhone Rose Gold


Podsumowanie

Po dwóch miesiącach użytkowania iPhone powiem Wam, że jestem naprawdę bardzo zadowolona z tego telefonu. Urzekła mnie prostota i minimalizm rozumiany poprzez brak zbędnych dodatków. Kocham go za piękny, kobiecy design i za BARDZO PŁYNNY, niezacinający się system. Jest to telefon idealny dla osób z małymi dłońmi (serio!) i ludzi, którzy stale korzystają z social mediów. Nie zawiedziecie się, jeśli oczekujecie naprawdę świetnych zdjęć. Tak jak wspomniałam, minusami są bateria i beznadziejny aparat do selfiaków, ale reszta naprawdę to wynagradza. Jeśli już długo korzystacie z telefonów z Androidem i jesteście ciekawi, jak zachowuje się iOS, to warto spróbować.
Nie tęsknię za Androidem, który, chociaż ładnie wygląda i daje możliwość personalizacji ekranu głównego, to mimo wszystko będzie sprawiać problemy. Jest to kwestia tego, że jest opracowywany pod różne telefony i logicznie rzecz biorąc – nie da się zapanować nad kilkoma wersjami naraz.

Nauczona doświadczeniami z poprzednimi urządzeniami, do telefonu zakupiłam żelowy case Mercury od Goospery, szkło hartowane 9h, i naklejany ring. Co najważniejsze – dla bezpieczeństwa nie daję telefonu nikomu do ręki, ale to raczej zrozumiałe;)

Kończąc, POLECAM :)

#DomowePerełkiTKMAXX

23 marca 2017



Kto jest introwertykiem, niech podniesie rękę w górę! Choć introwertycy bardzo dobrze czują się w swoim towarzystwie, to tak jak każdemu, potrzebny jest im kontakt z innymi ludźmi. Tak jest też w moim przypadku i bardzo doceniam każdą okazję do spotkań z ludźmi oraz poznawania nowych, ciekawych osób. Zwłaszcza takich, którzy dzielą podobne zainteresowania, m.in. blogowanie. Z okazji nadchodzącego dnia wiosny zostałam zaproszona przez markę TK Maxx na przemiłe spotkanie z kilkoma świetnymi dziewczynami w jednym z przepięknych mieszkań w Warszawie. Gospodarzem spotkania była Kasia z bloga Jestem Kasia, która w TK Maxx odkryła niesamowite perełki dekoracyjne przy okazji wyjątkowej wnętrzarskiej dostawy, która właśnie pojawiła się w sklepach. Wspaniale zaaranżowała stół produktami odnalezionymi w dziale dla domu w atrakcyjnych cenach do 60% niższych od regularnych cen sprzedaży w Polsce i na świecie.  Wybrana zastawa i dodatki wprowadziły nas w wiosenny nastrój. Razem z Kasią, Magdą (Wntętrzazewnętrza) oraz Anią (Anicja) spędziłyśmy kilka godzin na rozmowach, delektując się pysznym jedzeniem. Ze spotkania wyszłam naładowana pozytywną energią i masą przemyśleń. To był naprawdę wspaniały i twórczy wieczór! :)

Ps. Koniecznie oglądajcie w HD! :)

TK Maxx Polska

Styl uliczny • The Oak View challenge

21 marca 2017

Stylizacja z zielonym swetrem

Mój żywo zielony sweter czekał od kilku miesięcy w szafie, aż zacznę go nosić.
 Jest jednym z moich ulubionych ubrań (na dodatek stricte wiosennym) i od niedawna
   zakładam go z ogromną przyjemnością. Marcowa aura daje do tego świetną okazję,
    bo noszenie tak mocnych kolorystycznie rzeczy sprawia mi wielką radość podczas
    niezbyt przyjemnej pogody. W chwilach, gdy przyroda odradza się, zakładanie na siebie
jej głównej barwy jest naprawdę pobudzające.

Ostatnio marka Oak View rzuciła mi wyzwanie – moim zadaniem było stworzenie stylizacji inspirowanej kolorem jenego z ich win. Widząc wino białe, od razu wiedziałam jaki będzie mój wybór. Postawiłam na klasykę i ponadczasową prostotę, dzięki czemu wyszła stylizacja z elementami bieli, zieleni i szarości. Dla mnie to modowy symbol przyrody budzącej się do życia w wielkim mieście.

płaszcz, koszula, spodnie, buty no name
sweter Romwe
torba Zara
szalik Romwe
zegarek DW

Zielony płaszcz

Zielony płaszcz w stylizacji

Wpis powstał w ramach współpracy z marką Oak View.

Dlaczego warto zainwestować w paletki od Urban Decay?

14 marca 2017

paletki od Urban Decay recenzja

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją moich dwóch, ukochanych paletek, które towarzyszą mi w codziennym makijażu. Zacznę jednak nietypowo, ale myślę, że taki wstęp jest potrzebny.

Czy kiedyś kupowałam i zbierałam kosmetyki ponad miarę? Pewnie.
Czy miałam mnóstwo różnych cieni? Tak.
Czy wybierałam tanie kosmetyki? Oczywiście, bo nie byłam w stanie odłożyć na te lepszej jakości.
Czy kiedyś stawiałam na ilość? Zdecydowanie.

Jaki był efekt? Przepełniona kosmetyczka, prawie niezużyte i przeterminowane cienie. Niektóre z nich popękane i pokruszone, co skutkowało bajzlem w miejscu dla kosmetyków. Efekty na powiekach marne. Jakość kiepska, a co za tym szło, osypywanie się przy malowaniu. Użytkowanie było uciążliwe i miarka przebrała się, gdy po makijażu cieniami pewnej marki dostałam mocnego uczulenia. Do tego wielokrotnie wydane pieniądze po zebraniu w całość, dawały całkiem niezłą sumkę.

Choć jeszcze wtedy było mi szkoda, postanowiłam wyrzucić wszystko, czego nie używam, bądź mnie uczula albo jest zniszczone. Nie wahałam się ani chwili i był to bardzo przyjemny początek mojej przygody z minimalizmem kosmetycznym. Wydawałam więcej na jedną rzecz lepszej jakości, dzięki czemu moja kosmetyczka zachwycała porządkiem, a ja mogłam się przekonać, że mniej znaczy więcej. A potem w moich rękach znalazła się paletka Naked3 i oszalałam. To najlepsza paletka na świecie!

Minimalizm kosmetyczny BLOG

Paletka zawiera 12 cieni w ciepłej tonacji. Są to odcienie z gamy nude, róże, brązy, mocny fiolet i ciepły, brzoskwiniowo złoty. Wszystkie mają w sobie trochę różu. Trzy z nich to maty a reszta to cienie o fakturze satynowej, opalizującej. Najciemniejszy zawiera mieniące się drobinki. Przy okazji mojego opisu, pozwolę sobie zacytować opis z polskiej strony Sephory:


„Naked 3 składa się 12 wyjątkowych odcieni oscylujących wokół różu: pastelowe, pudrowe, satynowe, brzoskwiniowe do bardzo intensywnie śliwkowych o teksturach matowych, opalizujących i migotliwych.

Tworząc tę paletę różowo-złocistych odcieni, Wende Zormir - współzałożycielka i dyrektor kreatywna Urban Decay - zainspirowała się widokiem fal w promieniach zachodzącego słońca, w porze, gdy światło sprawia, że wszystkie kobiety wyglądają przepięknie.

Zawartość palety:
- 12 wyjątkowych odcieni: strange, dust, burnout, limit, buzz, trick, nooner, liar, factory, mugshot, dark side, blackheart,
- Pędzelek z podwójną końcówką do nanoszenia i stopniowania cieni do powiek.”


Paletki używam mniej więcej od dwóch lat. W międzyczasie prawie wykończyłam jeden z cieni (Strange), który służy mi za cień bazowy i dopóki w mojej kosmetyczce nie pojawiła się Naked Basics, używałam go praktycznie codziennie. Drugim kolorem, jakim maluję często powieki, jest Limit, czyli ciepły, matowy róż. Jest idealny do codziennego makijażu. Trzecim cieniem, którym maluję powiekę najczęściej, jest Burnout, idealnie nadający się na słoneczne dni. Z racji tego, że paletka jest w ciepłej tonacji, Burnout dodatkowo podkreśla ciepło mojej cery. Reszty używam w zależności od humoru, ale jednego prawie nie tykam. Jest nim Blackheart. Choć jest śliczny, to nie potrafię się nim malować, bo jest tak mocno napigmentowany, że z łatwością mogę sobie zrobić nim krzywdę. Do tej pory używałam go tylko na wieczorne wyjścia lub do robienia kresek.

Co do pigmentacji cieni, to jest bardzo dobra, ale błyszczące Dust i Trick mogą się osypywać, dlatego powieki maluję nimi na mokro, dzięki czemu są pokryte idealnie i makijaż trzyma się długo. Trwałość cieni jest rewelacyjna i cienie trzymają się cały dzień na powiekach. Nigdy mnie nie zawiodły, a malowanie się nimi jest prawdziwą przyjemnością. Są BARDZO WYDAJNE, jeśli myślę o ich zużyciu w okresie około 2 lat. Jednak jeśli chodzi o podróże, paletka jest dość duża i nie mieści się w małej kosmetyczce więc…

Minimalizm kosmetyczny BLOG


Dołączyła do niej przyjaciółka, którą wszyscy znają :)

Mając idealną opinię o Naked3, w pełni zaufałam Basicowej wersji. Potrzebowałam czegoś z myślą o dłuższych i krótszych wyjazdach, a rozmiary tej paletki są idealne. Cienie wystarczą do wykonania dziennego makijażu. Najczęściej używam Venus, Foxy i Walk of Shame, a Naked2 to opcjonalny dodatek, gdy chcę wzmocnić efekt. Cieniem Faint podkreślam brwi, a dzięki Crave mogę zrobić kreski na powiekach. Maluję je na mokro, ponieważ nie mam pędzelka do kresek i muszę sobie radzić innym – cienkim, ale lekko puchatym. Paletka jest szalenie uniwersalna i razem z Naked3 uzupełniają się idealnie.

MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ

Moim zdaniem warto kupić paletki od Urban Decay, i to bez wahania. Jeśli Wasza cera ma chłodne tony, sięgnijcie po Naked Basics 2 i Naked2. Samą Naked2 widziałam u siostry mojego lubego i choć paletka jest piękna, to kolory nie są dla mnie. Druga wersja Basics jest dla mnie za ciemna i za zimna, ale wybór, jaki daje marka Urban Decay, jest naprawdę spory. Jakiś czas temu w sprzedaży pojawiła się również paleta o nazwie Naked Ultimate Basics i choć ma piękne kolory, to raczej bym jej nie wybrała. Wolę pozostać przy moich bezpiecznych kolorystycznie paletkach. Mimo wszystko polecam, bo jakość tych cieni bije wszystko na głowę. Love!
Gdybym miała jeszcze coś pochwalić, to zdecydowanie pochwalę pędzelek w paletce Naked3. Jest rewelacyjny i często zastępuje mi inne pędzelki.

Paletki mogą wydawać się drogie, ale jeśli patrzycie na ich wydajność, to koszt jest naprawdę niski.
Obie paletki możecie znaleźć w drogeriach, m.in. w Sephorze. Ich ceny to 239 zł i 145 zł. Polecam!



Wiosenne moodboardy • Inspiracje moimi ulubionymi, wiosennymi kolorami

8 marca 2017

Na początek nie na temat, ale jeśli tego nie napiszę, to chyba wybuchnę! Geneza tego wpisu jest całkiem przyjemna. Dwa wieczory temu zasnęłam przy laptopie i obudziłam się z hukiem o 3 rano. Coś mnie wzięło na tworzenie i zaczęłam działać. Gdy spojrzałam w okno po 5, zobaczyłam, że robi się szaro. Słońce wstaje coraz wcześniej. Cudownie. Poczułam, jak przybywa mi sił.

Kto obserwuje mnie na Instagramie i śledzi instastories, ten wie, że wrzuciłam zajawkę tego posta, a dokładniej mówiąc, powyższą grafikę. Chciałam dać Wam zagwozdkę i pomyślałam, że fajnie by było, gdybyście pogłówkowali, co mnie zainspirowało do powstania tego wpisu. Choć instastories cechują cisi obserwatorzy i choć nie oczekiwałam dużego odzewu, to odpowiedzi padły i powiem szczerze – kilka osób zgadło. Do powstania tego posta zainspirowały mnie moje ukochane, wiosenne kolory.

Barwy, które od zawsze absolutnie kojarzą mi się z wiosną. Mają swoje delikatne oblicze, ale w głównej mierze przeważa to mocne, co możecie zobaczyć zarówno w przyrodzie, jak i w poniższych inspiracjach i moodboardach. Przygotowałam je dla Was, bo uwielbiam się bawić w takie rzeczy, a moje inspiracje chciałam połączyć z modą i różnymi, fajnymi rzeczami, akcesoriami. Czuję się wręcz, jakbym tworzyła jakąś niesamowitą kolekcję… A po prostu otwieram się przed Wami, maluję swoje wnętrze kolorami. Z właśnie tymi kolorami kojarzy mi się otoczenie, ciemny las, groźna burza, słońce i kwiaty. Romantyczka ze mnie, co? Zapraszam, zobaczcie co mi w duszy gra.

Wszystkie zdjęcia i grafiki pochodzą z Pinterest i Google.

szare wiosenne inspiracje

Może to dziwne, ale pierwszym kolorem, który najbardziej kojarzy mi się z wiosną, jest ciemna szarość. Ten kolor kojarzy mi się z wiosną od pewnego, majowego dnia sprzed wielu lat. Ciepły, słoneczny dzień nagle zmienił się nie do poznania. Okolicę spowiła ciemność, a niebo przesłoniły gęste chmury w kolorze ciemnej szarości, miejscami pomieszanej z granatem. Gdzieniegdzie agresywnie uderzały pioruny. Choć budziło to we mnie lęk, to było w tym coś ujmującego i pociągającego… szary moodboard
marynarka no name
cień do powiek MAC
lakier NARS
świeca Kringle Candle
spodnie no name
sukienka no name

zielone wiosenne inspiracje

Kolejnym kolorem jest oczywiście zieleń. Od jasnych pasteli, po ciemny, butelkowy kolor. Wiosną ten kolor bije po oczach i wcale nie kojarzy mi się ze świeżymi pączkami na gałęziach czy kiełkującymi w ziemi roślinami… Wystarczy co roku przejść się do lasu w środku kwietnia i rozejrzeć wokoło. Najlepiej po burzy, gdy wszystko tak pięknie pachnie, a promienie słońca przebijają się przez gałęzie, ukazując całą gamę zieleni. Nie ma nic bardziej pobudzającego niż taki widok.
zielony moodboard
lakier NARS
kubek Ahmad Tea
herbata Twinings
długa sukienka H&M
krótka sukienka no name
miętowa suknia no name
świeczka H&M

brzoskwiniowe wiosenne inspiracje

Kto spojrzał na dwa wcześniejsze moodboardy i pomyślał, że mroczna ze mnie osóbka, niech pierwszy rzuci kamieniem! Nie samymi ciemnymi barwami człowiek żyje i choć budzą jakieś skojarzenia, to nie definiują człowieka. Znam siebie i na co dzień czuję się jak mały, zadowolony elf, skaczący po kwiecistych łąkach. Na oczach mam kwiatki (nie klapki) i to całkiem kolorowe! Dlatego wielbię róż i kolor brzoskwiniowy… Najbardziej kojarzy mi się z ogrodem wypełnionym po brzegi różami różowymi i herbacianymi. Ze wschodem i zachodem słońca. Z miękkimi tkaninami, dobrym jedzeniem, chmurami, a nawet z kolorowymi rybkami. W tym rytmie gra moja dusza.
brzoskwiniowy moodboard
sukienka no name
bluzka Zara
bralet Zara
szminka MAC
róż Nars Orgasm
pierścionek Etsy
spódnica H&M

różowe wiosenne inspiracje
różowy moodboard
świeczka H&M
biustonosz H&M
kolczyki no name
sukienka no name
czapka H&M
lakiery OPI, deborah lippmann, jin soon, essie, butter LONDON


A jakie są Wasze ulubione, wiosenne kolory? Co Was inspiruje? :)

Witaj Marzec, Witaj wiosno! Linki i inspiracje w sam raz na początek marca

4 marca 2017

Kreuje swoje życie blog

W końcu mamy marzec, co nie? Nie powinnam chwalić dnia przed zachodem słońca, więc i marca nie będę chwalić, ale muszę przyznać, że zaczął się pięknie prawdziwą wiosną! Choć wiosna rozkręca się zawsze po malutku, po cichutku, to z całkowitą pewnością mogę stwierdzić, że z nami zostanie. Wiecie jednak, co mnie najbardziej cieszy? Zmiana czasu z zimowego na letni, która nastąpi 26 marca. Przecudowna, absolutnie fantastyczna zmiana czasu, dzięki której będę szczęśliwsza, bo im więcej światła, tym ja mam więcej energii i uśmiechu na twarzy. A co dla blogerki najistotniejsze – dłuższy dzień to więcej czasu na zdjęcia a co za tym idzie, mniej irytacji tym, że zdjęcia mogą nie wyjść.
Marzec kojarzy mi się również z nowym. Wszystko się budzi do życia, pierwsze kwiaty zaczynają nieśmiało kwitnąć, pierwsza burza budzi niebo do działania i wprowadza dynamikę w atmosferze… Powietrze zaczyna pachnieć inaczej i wtedy już wiesz. To nowy początek dla natury. Czas sprzyjający planowaniu i inspiracjom. Cieszę się z tego, jak nie wiem co i uśmiech nie schodzi mi z twarzy :D Jestem naprawdę zadowolona i gotowa na więcej :)

Mamy weekend. Myślę, że większość z Was zostaje w domu, więc fajnie byłoby zajrzeć w kilka fajnych, inspirujących miejsc w internecie. Przez małą awarię i skasowany plik z linkami ciężko było mi ogarnąć ponownie cały materiał, więc pozostał dwugodzinna (wbrew pozorom blogerzy mają jeszcze wiele innych rzeczy do ogarnięcia) burza mózgu, przeszukiwanie historii w przeglądarce i plannera, która dała mi połowę zebranego materiału. Wiecie, jaki jest tego morał? Nie zapisujcie pomysłów na komputerze. ZAWSZE używajcie do tego czystych kart plannera.

Nie ma co dłużej gadać. Zaczynamy!

 

 fot. Joulenka
Blog Julii odwiedzam od dawna i jest jednym z moich ulubionych. To chyba jedyny blog o szyciu, który jest tak charakterystyczny, że po prostu się o nim pamięta. Jest sam w sobie romantyczny i jeśli lubicie takie klimaty, co coś dla Was.
Miałam polecić jeden jej post ale z racji tego, że wpadłam do niej znowu, to polecam dwa. 




Ten kto nie widział na Instagramie konta @rhea_thenakedbirdie, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Gdy wejdziecie tam, zobaczycie małego ptaszka bez piór który stracił swoje upierzenie przez infekcję wirusową. Poza tym, że kiedyś miałam papugę i wszystko co lata, jest śliczne i kolorowe, wzbudza we mnie dziki entuzjazm, to bardzo kibicuję temu maleństwu. I szczerze powiem – rozczula mnie 100 razy bardziej niż pieski i kotki. A one naprawdę mnie rozczulają. Chyba będę płakać tęczowymi łzami.


 

fot. Pinterest

Z racji tego, że szukam alternatyw dla dań mięsnych (zostawiam sobie tylko wołowinę, bo suplementowanie się żelazem ma nieprzyjemne skutki), poszukuję ciekawych przepisów w internecie. Większość mnie zawodzi, bo zdjęcia nie są ani trochę apetyczne, albo nie mam ochoty na jakiś składnik i wiem, że danie nie smakowałoby mi razem z nim. Poza tym mam kolejny raz niesmak po kebabie i szczerze mówiąc rzygam na myśl o tym jak smakuje to mięso. Następnym razem zamówię sobie kebaba z surówką… I styknie ;) Jeśli wspominam o wege to przy okazji  chciałabym Wam polecić blog mojej znajomej. Na WEGUJEMY jest masa rewelacyjnych przepisów a zdjęcia prezentują się po prostu przepysznie! 


 

Jak już polecam, to urodowo również musi być. Nawet urodowo – stylowo, bo UBIERAJSIĘKLASYCZNIE to blog o stylu. Tym razem chciałam się pochylić nad polecanymi przez Marię szminkami dla różnych typów urody. Post jest po prostu rewelacyjny i jeśli szukacie któregoś z tych odcieni oraz zastanawiacie się nad tym jak wygląda naprawdę, to koniecznie zobaczcie! 


 Kanał na Youtube? Niedawno w oko wpadła mi PYRA W KOREI i obecnie często do niej zaglądam. Głównie dlatego, że po prostu nadrabiam to, czego nie obejrzałam, a ta dziewczyna wydaje się być taka miła i spokojna :) Bardzo mi się to podoba i przyciąga! Polecam :)





A na koniec… Chciałabym Wam opowiedzieć o inicjatywie #zdroweładnepiersi

Miałyście kiedyś problem ze źle dobranym biustonoszem? Takim, który czynił więcej szkody niż pożytku, przesuwał się, piersi źle leżały w miseczkach a na dłuższą metę okazywało się, że bolą Was plecy? I o ile przy małych piersiach nie ma problemu, bo i bez stanika mięśnie świetnie ćwiczą a skóra piersi łatwiej je utrzymuje i jest po prostu jędrna, to z większymi jest większa fatyga. Przykładem może być chociażby mój biust po zakończeniu karmienia – mały, samodzielnie się utrzymujący vs. biust w trakcie kuracji hormonalnej, powiększony o dwa rozmiary. Tak więc wiecie jak to jest… Ciężar, grawitacja, a czasem właśnie źle dobrana bielizna…
Pamiętam moje pierwsze dobieranie stanika u braffiterki. Julka miała już kilka miesięcy a ja miałam piersi przepełnione mlekiem. Kobieta obejrzała mój stanik i od razu zabrała się do roboty. Gdy dobrała mi właściwy biustonosz, od razu poczułam różnicę. Klatka piersiowa poszła mi do przodu, prostowałam się samoistnie a piersi po prostu leżały w miseczkach. LEŻAŁY. Nie rozjeżdżały się, nie latały na boki w czasie szybszego poruszania się. Różnica w wyglądzie I W SAMOPOCZUCIU była zauważalna od razu a ja no cóż – byłam zachwycona :) Tym bardziej, że wtedy moje piersi były naprawdę duże, i choć wyglądały fajnie to z perspektywy czasu widzę, że dla mnie był to dyskomfort. Dobrze dobrany stanik przyniósł mi ulgę, bo czułam się lżej a różne, nieprzyjemne dolegliwości minęły.
Od tamtej pory dbam o to by mieć na sobie dobrze dobrany biustonosz. Czasem jest to droższa bielizna, ale często ceny biustonoszy są całkiem przyzwoite. Uważam, że warto inwestować w biustonosze bo zwłaszcza przy dużych piersiach jest to cena naszego zdrowia, dlatego zachęcam Was do zapoznania się z inicjatywą #zdroweładnepiersi

Latest Instagrams

© Kreuję swoje życie • Lekka strona lifestyle'u młodej mamy. Design by Eve.