Ale PRESJA MOTYWACJI i BYCIA GOTOWYM DO DZIAŁANIA nie.
kapelusz Mohito
sukienka TUTAJ
torebka bezmarkowa
buty Renee
zegarek i bransoletka Daniel Wellington
Czytelnicy mojego bloga wiedzą, że motywacja jest dla mnie jednym z najważniejszych elementów codziennego życia. Sama Was motywuję, co w ciągu 6 lat potwierdziliście nie raz, i jest to dla mnie ogromny powód do radości. Jednak nie w motywacji tkwi problem. Problem pojawia się, gdy ktoś nam narzuca jak powinno być. Ja tego nigdy nie robię, ale jako obserwator świata bardzo to odczuwam. To jest upierdliwe jak latająca mucha.
Kilka tygodni temu, od mojego życia odeszła jedna rzecz i zrobiło się miejsce na kolejną. Zadając sobie pytanie „co robić dalej?”, zdałam sobie sprawę, że aby zyskać odpowiedź, muszę koniecznie znaleźć motywację do myślenia i działania. Wszystko sprzyjało tej motywacji. Było ciepło, zrobiłam sobie spacer po okolicy, rzeczy szły zgodnie z planem i nawet moje dziecko było hiper grzeczne. Pełnia szczęścia, co nie? No nie zupełnie. W mojej głowie pustka, i to cholerne MUSZĘ. Nawet nie miałam mętliku, no nic. Gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego, że mam wkute do głowy to, że powinnam być zawsze gotowa do biegu, zablokowałam się. Straciłam chęci a moja motywacja uciekła ode mnie na kopach. Czemu, skoro miałam idealne dla niej warunki?
Czy kiedykolwiek powiedziałam Wam, że musicie być gotowi do nadchodzących wyzwań i mieć zawsze świeży umysł? Mogę Was do tego zachęcić, ale nigdy Was nie zmuszę. Nikt Was do tego nie zmusi szczególnie wtedy, gdy nie macie na to ochoty. Dlatego wkurzyło to, że dałam się zmanipulować przekazowi z zewnątrz. Przecież nie każdy musi być w biegu, nie każdy musi mieć motywację. Może komuś się nie chce albo najzwyczajniej w świecie NIE LUBI TEGO.
Prawda jest taka, że jestem małym, słodkim pączuszkiem, który nie cierpi wszelkiej presji. Nienawidzę bombardujących mnie bodźców, zarówno w realu jak i w sieci. Jestem introwertyczką, więc wiodę nieco „samotne” życie dopuszczając do siebie tylko najbliższych i kilku przyjaciół. Nie znoszę nadmiaru, więc wszystkie prywatne rzeczy mieszczą się w mojej szafie z ubraniami. Mam kilka ulubionych blogów i portali, które trzymam w zakładkach. Moje zamiłowanie do minimalizmu powinno skutecznie zablokować napierającą na mnie górę pierdół, a niestety nie współpracowałam z nim dobrze i straciłam czujność. Można sobie wyobrazić, że to, przed czym się broniłam, zgniotło mnie jak dwie przysuwające się do siebie ściany, a od nadmiaru bodźców omal nie dostałam kota. Presja bycia gotowym do działania, skutecznie pozbawiła mnie czerpania przyjemności z korzystania z tego, co zwykle mi tą przyjemność sprawia. A ja lubię gdy wszystko toczy się spokojnie i bezpiecznie, więc łatwo można sobie wyobrazić, jak się czułam, kiedy wszystko waliło się na hej na moją głowę.
Nie zrealizowałam tygodniowej listy, bo czułam, że MUSZĘ. Dostawałam wkurwa, gdy rano wiedziałam, że MUSZĘ wstać i być gotowa na nowe wyzwania. Na kilka dni olałam instagram, bo wkurzyłam się, że MUSZĘ dodawać zdjęcia by cholerny algorytm mnie nie schował (i tak mnie schował). Zamknęłam laptopa, bo czułam presję ZMOTYWOWANIA SIĘ do napisania wpisu. Co z tego, że mam listę z pomysłami, jak się martwię innymi rzeczami lub dostaję migreny? Na dodatek zaktualizował mi się system, który miał nie mieć aktualizacji i nie szło korzystać z internetu. Nie mogłam robić tego co miałam w planach, wypełniać swoich obowiązków, odpowiadać na meile, i jak miałam realizować moje zlecenia, skoro nic nie szło? Wiedziałam, że MUSZĘ a nie da rady. To z kolei DEMOTYWOWAŁO mnie do robienia wszystkiego. Nie mogę być GOTOWA DO DZIAŁANIA, skoro nie działa mi sprzęt a od niego zależy większość moich zleceń. A MUSZĘ.
Sorry, ale w to się nie bawię.
To był moment w którym stwierdziłam, że to pieprzę. Daję sobie kilka dni na to, by wszystko szło swoim naturalnym biegiem, a jeśli naprawdę muszę coś zrobić, to to zrobię. Przecież są rzeczy, które człowiek MUSI zrobić, bo jeśli ich nie zrobi to resztę szlag trafi. Wiecie, mowa o sprawach, od których zależy nasze „być, albo nie być”. To się robi naturalnie i nikt z nas nie czuje się z tym źle. I to akceptuję. Jednak jeśli chodzi o resztę, to z czystym sumieniem stwierdzam, że resztę rzeczy MOGĘ zrobić. MOGĘ, a nie MUSZĘ.
Życie jest piękne i kocham je pomimo tego, że nie zawsze jest wypełnione kolorami. Czasem jednak sami pozwalamy na to, by wkradł się do niego bałagan i mroczne myśli, które burzą barwny porządek rzeczy. To też nas czegoś uczy, prawda? A ja chcę się pozbyć tego co ciemne, bo stracę siły. Prawda jest taka, że moją największą motywacją jest moja rodzina i marzenia, ale jeśli pozwolę się atakować bodźcom z zewnątrz, to stracę całą ochotę. Uznałam, że muszę znaleźć jakiś złoty środek albo chociaż spróbować unikać wszystkiego, co wywiera na mnie presję.
Bo przecież mogę, a nie muszę.
Social Icons