Zostaję przy swoim

13 października 2017



Im mniej czasu mam na blogowanie i wpisy, tym więcej czasu mam na przemyślenia na temat prowadzenia bloga i innych dziedzin życia. Nie jest tajemnicą to, że blogowanie stało się pracą a blogi branżą, taką jak każda inna. Ma to swoje plusy, czyli np. możliwość pracy w domu i względny spokój... Ale nie można zapominać o minusach. Opóźnienia w wypłatach, praca 24h przez 7 dni w tygodniu, wyścig szczurów. Prawdziwy WYŚCIG SZCZURÓW.

sweter TUTAJ
piękna piżamka TUTAJ
kubek TK Maxx





Ten czas w którym mniej udzielałam się na blogu i w social media sprawił, że nabrałam do wszystkiego dystansu i przejrzałam na oczy. O tym, że w branży blogowej panuje wielki wyścig wiem od dawna. Zauważyłam to wiele miesięcy temu i przestałam za tym nadążać. Nie żebym próbowała, ale nie mam takiej przebojowości, która pomagałaby mi się przebić, a pomogła wielu blogerom. Nie mam talentu do tworzenia tekstu pod Google, trików związanych z pozycjonowaniem nauczyłam się po 6 latach blogowania, nie potrafię tworzyć clickbajtowych tytułów i na tle wielu blogerek jestem po prostu przeciętna. Na dodatek  jestem na swój sposób zamknięta w sobie i niewiele zdradzam, a jeśli się na to decyduję, to musi być naprawdę wielka rzecz. Jest jeszcze jedna, bardzo ważna sprawa - niezależnie od tego w jakim stopniu znam drugą osobę, nie staje się ona tematem moich działań. Nigdy nie podłożę komuś nogi i nie będę starała się wygryźć drugiej osoby tylko dlatego, że może stanowić dla mnie konkurencję. Takie rzeczy wolę załatwiać z klasą i godnością, najlepiej nie odzywając się wcale. A że niezdrowa rywalizacja wykańcza mnie i zabiera mi cenną energię, to nawet nie zamierzam brać w tym udziału. 

Nie zamierzam ścigać się w pisaniu postów z 1000 radami na zrobienie czegoś, zanim zrobi to koleżanka. Nie będę wymyślać przepisów na super ekstra smoothie tylko dlatego, by zwiększyć ruch z Gugli i Wam zaimponować tym, czego nie wymyślili inni. Wystarczy mi wspaniały i całkiem naturalnie napisany wpis o korzeniu rzewienia. Nie zamierzam walczyć z inną blogerką o współpracę bo jest to dla mnie żałosne. Nie zamierzam doradzać matkom w tym, jak dobrze wychować swoje dziecko bo złotych rad nie da Wam nikt, nawet najpopularniejsza blogerka parentingowa.




A jeśli chodzi mi o całkowicie osobną stronę relacji międzyludzkich, nie będę się starać na siłę by ktoś mnie lubił. Choć blogowanie obecnie, przymusowo stało się moim hobby, to cały czas pozostaję w tym gronie i traktuję je tak samo jak pracę do której przychodzę. I tu i tu pojawiam się z uśmiechem i choćby nie wiem jaka sytuacja mnie spotkała czy ktoś by mi soczyście obrobił dupę, zakończę dzień roboczy tak samo zadowolona, jak go rozpoczęłam. Jestem w stanie sobie szczerze powiedzieć, że uwielbiam siebie (tak!) za swój sposób bycia, za to, że jestem pozytywna, wesoła i szczera, że potrafię szczerze przeklnąć, zamiast ubierać coś w słowa, które prawdy nie opiszą. Lubię swoją ekspresję i czuję się z nią świetnie. Lubię w sobie to, że nie podążam za innymi i nie poddaję się wpływom. Zdradzę Wam, że nie każdemu taki sposób bycia się podoba i to całkowicie zrozumiałe. W końcu jesteśmy różni, prawda? Problem się pojawia, gdy cudza ekspresja i postępowanie staje się bodźcem do oceniania ludzi. I mnie tak oceniono, choć nawet nie pochylono się nad tym, by poznać mnie głębiej. A to strasznie dziecinne, wiecie? I na dodatek płytkie, a ja się do takiego poziomu nie zniżę. Jeśli ktoś ma z kimś problem, to powinien zacząć od siebie i zastanowić się, dlaczego go ma. Bo wyimaginowany problem z kimś najczęściej siedzi w nas samych.




Choć lubię ludzi, to czasem mam wrażenie, że mam dość. Nie ich samych, ale ich postępowania wobec innych, gburowatości, lizusostwa, kłamstwa i fałszu. Mam zajebiście dość negatywnej energii z jaką się spotykam. To mnie męczy, niezależnie od tego jakiej dziedziny życia to dotyczy.
A blog? Nie zapomniałam o tym, z jakiego powodu zaczęłam go prowadzić i utwierdziłam się w tym, że droga którą podążam jest słuszna. Spokojne blogowanie bez parcia na statystyki i ściganie się, jest drogą do czerpania najczystszej przyjemności z własnego hobby. A skoro blog to część mojego życia to zrobię wszystko, by sprawiało mi największą przyjemność. Bo spokojne życie to jest jedną z rzeczy na których najbardziej mi zależy.

Ściskam,
Marta


Remington Keratin Protect • Warsztaty i efekty na włosach po użyciu serii #keratinprotect

2 października 2017

Remington Keratin Protect efekty

Kto czyta od lat o moim włosomaniactwie, ten wie, że stronię od wszystkiego poza suszarką do włosów. Nie używam prostownic czy lokówek, a włosy traktuję z największym namaszczeniem. Każdy zabieg stylizacyjny robię z największą delikatnością, by tylko nie zniszczyć włosów. Tylko... ile można? Prawda jest taka, że nawet najbardziej zakręcona włosomaniaczka ma ochotę na jakieś szaleństwo albo opanowanie puszenia się kosmyków. Poza tym na zdrowy rozum - zadbanym włosom nic nie zaszkodzi - skoro moim nie zaszkodziło suszenie, to co może zrobić mi prostownica czy lokówka? JEST OK.


Dwa ostatnie tygodnie minęły mi jak jazda na rollercoasterze - były intensywne, ciężkie i zakończone równie mocno. To właśnie w tym czasie miałam okazję pojawić się na warsztatach Remington organizowanych przez Burda Digital Lab w jeden z fantastycznych sal siedziby Burda Media w Warszawie.. Razem z obecnymi tam dziewczynami spędziłyśmy czas na wykładzie o nowych urządzeniach do stylizacji włosów od marki Remington, gdzie dowiedziałyśmy się o tym, jak bezpiecznie korzystać z prostownic czy lokówek.


Ten dzień zwieńczyło testowanie keratynowych nowości i sesja zdjęciowa podsumowująca całe spotkanie. Gdy tylko warsztaty się zakończyły, wyruszyłam w drogę powrotną z nowościami od Remingtona do testowania.


Jednak nie o samych warsztatach mowa, a o keratynowych urządzeniach do prostowania czy kręcenia włosów, które zaraz po warsztatach pojechały ze mną do domu. Mowa o produktach wzbogaconych w keratynę i olejek migdałowy - o prostownicy, lokówce automatycznej, a także szczotce prostującej, którą jestem zachwycona od pierwszego użycia.


Powiem Wam szczerze, że nie ma się co dziwić temu, że z tą szczotką polubiłam się od pierwszego wejrzenia. Produkt ten posiada ceramiczną powłokę wzbogaconą w keratynę i olejek migdałowy, funkcję jonizacji włosów, a także funkcję trzystopniowej regulacji temperatury. Cudownie wygładza włosy i sprawia, że po zastosowaniu nie elektryzują się. Jest bardzo wygodna w użyciu, a całą stylizację wykonuje się nią bardzo szybko - raz a porządnie, dzięki czemu nie męczymy włosów temperaturą. Mimo tego, że ten produkt jest bezpieczniejszy od standardowej prostownicy, to warto pomyśleć o kosmetyku termoochronnym, który da nam 100 procent bezpieczeństwa stylizacji.


Szczerze? Efekt jest ZACHWYCAJĄCY. I tak jak prostownicę zostawiam sobie na szczególne okazje a lokówkę na zmianę fryzury (ta lokówka najlepiej się sprawdza przy fryzurach takich jak long bob), tak ze szczotki prostującej będę korzystać wtedy, gdy będę chciała ujarzmić moje pasma - czyli częściej niż myślę, że będę (zwłaszcza że idzie zima). Przy odpowiedniej pielęgnacji i zaangażowaniu nie pojawi się żaden problem.

Na sam koniec chciałabym Wam powiedzieć, że na warsztatach nauczyłam się tego, jak robić loki przy pomocy prostownicy! Zawsze myślałam, że to jest okrutnie trudne, a okazało się, że to jest jeszcze prostsze niż użycie normalnej lokówki. Na dodatek loki są delikatniejsze i wyglądają naturalniej, co możecie zobaczyć na zdjęciu tytułowym posta. Jestem zachwycona i pewna tego, że zrobię to sama bez niczyjej pomocy, a na dodatek bezpieczniej (!) dzięki keratynowej ochronie :)


Latest Instagrams

© Kreuję swoje życie • Lekka strona lifestyle'u młodej mamy. Design by Eve.