Nie musisz być “kimś”, by być KIMŚ niezwykłym

29 września 2020



Dzieci mają swoje ideały i marzenia. Jedne chcą być naukowcami, inne marzą o karierze muzycznej, a jeszcze inne widzą siebie w świecie mody i showbiznesu. Jako dzieci mamy przed oczyma te swoje wymarzone “ja”, które mogłoby się kiedyś urzeczywistnić. 
I ja takie miałam. 
Od kiedy pamiętam, chciałam robić coś, co sprawiłoby, że byłabym "kimś". Miałam milion pomysłów na minutę, chciałam być piosenkarką, biznesmenką, dziennikarką telewizyjną, nauczycielką, i najbardziej... naukowcem! Z radością patrzyłam w niebo - najpierw w chmury, a potem w tą niesamowitą czarną głębię, kryjącą masę tajemnic. Zawsze miałam w sobie dziwną tęsknotę za tym co jest na niebie i wiedziałam, że zajęcie związane z tym jest na liście moich pragnień. Z prawdziwą szczerością podziwiałam nie tylko tych wszystkich ludzi o wielkich umysłach - naukowców, odkrywców, prawników, przedsiębiorców (sic!), ale i artystów, którzy dokonywali "czegoś wielkiego" i ustawiali się na lata. Ci wszyscy ludzie byli dla mnie wzorem do naśladowania, a ja traktowałam ich z największą czcią - w końcu zawsze chciałam być kimś tak wielkim jak oni.


Lata minęły i wiele rzeczy się zmieniło. Choć marzenia pozostały te same, to przestałam postrzegać innych ludzi, poprzez pryzmat dokonań, tytułów i ogrom szerzonej wiedzy. Choć cały czas uważałam, że to, co przekazują nam jest godne uwagi, to zaczęłam dostrzegać, że to nie zawodowe dokonania czynią ich wzorami do naśladowania. Coraz bardziej ciekawili mnie nie jako ci, którzy czegoś dokonali, lecz jako ludzie. Po prostu. Częściej zwracałam uwagę na informacje o nich, bo chciałam poznać historię ich życia. Wtedy już dojrzewałam i widziałam trochę więcej. Dziecięca naiwność, którą miałam w sobie wyparowała...
Nagle się okazywało, że ten aktor, którego podziwiałam, zdradzał żonę i wykorzystał jej dokonania dla podbudowania własnej kariery, sąsiad, wielki biznesmen robił lewe interesy i klepał inną na boku, a kolejny pseudo znajomy znajomych wykiwał kolegę by zgarnąć dorobek wspólnej pracy dla siebie. To był czas pełen wątpliwości - ludzie mogli być pozornie wspaniali i TACY ZDOLNI, ale jakoś tak w pierwszej chwili zwracałam uwagę na ich postępki wobec innych. Przecież już widziałam, jak jest, jacy są. A wbrew pozorom łatwo jest robić karierę, łatwo osiągać spore sukcesy... Inną sprawą jest to, że czasem po trupach... Do czego piję?
Gdybym nie podjęła się wyzwania założenia swojej rodziny, dalej myślałabym, że droga do awansu jest ciężka i żmudna. Wierzcie mi, nie jest... Widzę to po innych i gdy przekładam to na swoje życie, to wiem, że gdybym miała trochę więcej wolnego czasu, to już dawno byłabym na kolejnych szczeblach kariery, albo robiłabym drugi kierunek studiów. Ogarnęłabym, bo teraz wiem, że to byłoby dla mnie łatwe. A co nie jest?
Nie łatwo jest być dobrym dla innych ludzi...


Gdy lata temu dostrzegłam, że ci absolutnie fantastyczni (!) ludzie nie koniecznie są tacy sami w środku, lista wspaniałych i podziwianych, którzy BYLI dla mnie KIMŚ, rozwaliła się jak domek z kart. Dalej podziwiałam szczególne dokonania, ale nie miały już dla mnie takiej wagi jak dobroć i uczciwość. Tak samo było, gdy już byłam dorosła i weszłam w ten kolorowy świat biznesu i internetu, gdzie każdy mógł być osiągnąć coś wielkiego. Łatwo jest się zachłysnąć i przesadzić. Łatwo jest w tym utonąć. Sukcesy, liczby, pieniądze, inspirowanie, motywacja i inne wyświechtane frazesy... Mogę to podziwiać, ale jakie może to mieć dla mnie znaczenie, gdy ktoś jest w środku podłą szumowiną?
Żadne. 
A teraz powiem Wam coś.


Moim największym autorytetem jest... moja mama. Choć zawsze kochałam ją najbardziej na świecie, to gdy urodziłam dziecko wiedziałam, że NAPRAWDĘ JEST DLA MNIE KIMŚ. Nie żeby wcześniej tak nie było bo od zawsze podziwiałam ją jak najpiękniejszy klejnot, ale najwięcej dostrzegłam gdy sama zostałam mamą. Ona jest naprawdę czadowa. Ma łeb jak sklep. Jest pracowita, zaradna, bez problemu ogarnęłaby się sama bez pomocy innych. Doświadczenie życiowe nabywane przez lata sprawiło, że jest mądra i potrafi mi doradzić jak nikt inny, bez owijania w bawełnę. Jest najprawdziwszą wiedźmą, bo ma OGROMNĄ INTUICJĘ i odczyta intencje innych już przy pierwszym spojrzeniu. A gdzieś tam na końcu wspomnę, że jest umysłem ścisłym - a taki umysł poradzi sobie wszędzie i ze wszystkim. Nie znam innej tak niespotykanej osoby. MOJA MAMA JEST DLA MNIE KIMŚ, bo choć jest naprawdę rezolutną kobietą, to najpiękniejsze jest to, że jest dobrym i uczciwym człowiekiem. Inni przy niej wymiękają...
A tak poza tym ktoś, kto poradził sobie z taką gówniarą jak ja, jest naprawdę wyjątkowy! Nie znam drugiego człowieka, który byłby jak ona. 



Teraz jest tak, jak być powinno. Nie dopuszczam wszystkiego i innych do siebie, mam spory dystans. Widzę, gdy ktoś jest zdolny i docenię to. Mało tego. DOCENIĘ TO, bo wiem, że zdolności i przekazywana wiedza są cenne. Ale na pierwszym miejscu postawię charakter... Bo jedna osoba bez kolosalnych dokonań na koncie, ale o dobrym sercu, jest warta więcej niż sto zepsutych w środku ludzi sukcesu. 

Ulubieńcy pielęgnacyjni ostatniego roku

13 września 2020



Dzień dobry! Wraz z początkiem września zawitała jesień moi kochani, a to samo oznacza, że sezon chorobowy rozpoczął się i z miejsca polizało mnie jakieś wirusisko. Moim planem na chorowanie jest zazwyczaj jedynie Netflix & Chill, bo po pierwsze nie mogę za bardzo nic robić, a po drugie chcę, żeby organizm się zregenerował. Jednak jeśli mogę w tym czasie siedzieć z nosem w iPhonie i szukać nowości na Aliexpressie albo po raz setny obejrzeć Harrego Pottera i Zakon Tajemnic, to pisania nie chcę sobie odpuścić. Dzisiejszym tematem będą moi ulubieńcy do pielęgnacji cery - jest to część pierwsza, bo z tymi kosmetykami nie rozstawałam się przez długie miesiące i to w głównej mierze dzięki nim bardzo poprawił się stan mojej cery...


Na pierwszy ogień oczyszczanie i usuwanie makijażu. Moimi ulubieńcami były te dwa płyny micelarne - dwufazowy Garnier z olejkiem arganowym oraz beztłuszczowy od Bourjois. Są to dobre płyny (Garnier wręcz rewelacyjny), ale nie radzą sobie z jednym produktem - tuszem Maybelline Lash Sensational - niezależnie od tego czy mówimy o wersji klasycznej czy wodoodpornej. Ten tusz jak zastygnie to ciężko go zmyć - nie raz domywałam okolicę oczu następnego dnia po przebudzeniu. Odkryłam jednak sposób - przy demakijażu smaruję powieki i rzęsy dowolnym olejem jaki mam w domu np. lnianym, a potem domywam twarz i oczy mydłem. Trochę szczypie, ale czasem trzeba sobie pomóc ;) Btw. jeszcze jeśli chodzi o doczyszczanie to w tamtym czasie najlepszym produktem nie był jakikolwiek żel, ale... mydło ;) Choć od żeli nie stronię, i używam ich razem ze...


... szczoteczką Luną Mini Play! Słyszałam, że ostatnio dziewczyny turbo ją polecały (czyżby kolejna akcja marketingowa?), ale u mnie nie ma nic komercyjnego, bo kupiłam ją sobie sama! I na dodatek w fajnej cenie tj. 159 zł.  Jakby nie patrzeć, 159 to dalej duża cena za takie urządzenie, ale nie ma się co dziwić, bo to produkt premium. Uwielbiam ją stosować, bo nie dość, że dokładnie doczyszcza skórę, to na dodatek ją złuszcza i masuje! Zauważyłam też, że po umyciu nią twarzy produkty o wiele lepiej się wchłaniają, a ich działanie jest mocniejsze. Męczę ją od września i dalej pracuje bez zarzutu. Nie ma sobie równych. Zaraz zobaczycie z jakimi produktami zdziałała u mnie prawdziwe cuda!


Twarz oczyszczona? Okej! :) To pora na kwasy i sera. Na pierwszy ogień leci kwas glikolowy 7% od Ordinary, którego używałam na noc. Pisałam Wam już o nim, ale ten produkt jest wart miliona tekstów polecających, bo jest po prostu niesamowity :) Problem z moimi zaskórnikami skończył się w ciągu kilku miesięcy i teraz jeśli coś się pojawiło, to zazwyczaj był to zaskórnik zamknięty, który zwykle (do tej pory) zostaje przeze mnie usunięty igłą do usuwania zaskórników i pęsetą (nie cisnę, usuwam inaczej, bez popękanych naczynek i większych dram ;) ). Na dodatek ten tonik świetnie działał w przypadku zmian zapalnych - testowaliśmy go w tym przypadku zarówno na twarzy jak i na plecach... Dosłownie w kilka dni można było się pozbyć stanu zapalnego a ropne krosty po prostu znikały w oczach! :)


Jeśli mówimy o kwasach, to z całkowitą pewnością mogę Wam polecić ten czerwony, krwawy kwas (AHA 30% + BHA 2%). Raz, że peelingi robione nim są super i fantastycznie złuszczają skórę, a dwa, że stosowany punktowo na wypryski (30 do 60 min.) ekspresowo je wysusza i dusi dalsze ich powstawanie w zarodku! Jest to mocny produkt, więc nie zdziwcie się jeśli w tym jednym miejscu skóra będzie podrażniona, ale u mnie to przynosi efekty. Btw. jeśli zdecydujecie się na takie zastosowanie to ja nie biorę za to odpowiedzialności - mówię o tym co się u mnie sprawdziło i jakie były efekty. Po prostu jestem królikiem doświadczalnym dla siebie samej.

Serum kofeinowego używałam około dwóch miesięcy i zauważyłam, że po jego użyciu spojrzenie jest po prostu świeższe! Taki efekt mi się podoba, ale uważam, że za krótko go używałam by móc powiedzieć coś więcej. Jestem tylko pewna jednego - jest to w 100% bardzo delikatny produkt.  Btw. testowałam go ostatnio na wymęczonej makijażem skórze (zasnęłam z makijażem i obudziłam się z facjatą osoby którą można podejrzewać o ostre imprezowanie) i zauważyłam, że działa na nią po prostu pobudzająco. Myślę, że będę to powtarzać!

Kwas, który nawilża a nie złuszcza? :) Oczywiście hialuronowy! Ja używam kwasu 2% + wit. B5, i kocham go od pierwszego użycia! Jest to produkt idealny a w połączeniu z...


... kremem nawilżającym z kwasem hialuronowym działa prawdziwe CUDA! Używałam tego kremu na noc i na dzień przez kilka miesięcy - najczęściej stosowałam go na noc w połączeniu ze wspomnianym kwasem to... naprawdę, dzięki tej metodzie mam cerę IDEALNĄ :) Skóra Jest jednocześnie idealnie wypełniona, napięta, mięciutka, gładka i w ogóle miodzio! :) Krem sprawdza się u mnie również pod makijaż. Jest to najlepszy krem, jakiego kiedykolwiek używałam. Uwielbiam go!


Na sam koniec moje ulubione produkty do ust, czyli maska od Laneige oraz peeling Dior! Jeśli chodzi o samą maskę, to nie stosuję jej na noc bo szkoda mi wsmarowywać ją w poduszkę (strasznie się kręcę!). Za to używam jej w ciągu dnia. Nakładam ją przed wykonaniem makijażu, jak i po prostu jak błyszczyk - mam po niej super usta ale... mogłaby być tańsza ;) Mimo to nawet to jestem w stanie przeboleć, bo nie można temu produktowi odmówić rewelacyjnej wydajności.

Peeling do ust od Diora jest produktem, który namiętnie wygrzebuję (zostały resztki) i sądzę, że na jesień sprezentuję go sobie w tym roku :) Jego cena powala, ale wierzcie mi, że naprawdę jest wart swojej ceny. Złuszcza świetnie, pachnie i smakuje cudownie, ale co najlepsze - po nałożeniu i złuszczeniu ust, chłodzi je, koi i zostawia delikatny kolor! Powiem Wam szczerze, że w sytuacji w której mam wybór - peeling Dior czy szminka np. MAC - sto razy wolę go od moich pomadek z MAC, które choć są równie cudowne (i tylko tego można oczekiwać od tak kultowego produktu), to nie dorównują mu nic a nic ;)

Latest Instagrams

© Kreuję swoje życie • Lekka strona lifestyle'u młodej mamy. Design by Eve.