Dżinsowy OOTD

29 sierpnia 2016



Możecie mi wierzyć lub nie, ale znalezienie ładnego miejsca do zdjęć w Worthing wcale nie jest takie proste. To owszem ładne miasto, ale ma swoje piękniejsze i mniej urokliwe zakątki. Czasem trzeba przejść kawał drogi a czasem wystarczy kilka metrów... Dziś udała nam się ta druga opcja, bo niedawno znalazłam to piękne miejsce. Kto mnie obserwuje na instagramie ten widział, kto nie, to niech koniecznie wpada!
Edinburgh Cottages podobają mi się strasznie. Tu jest ślicznie. To miejsce ma swój urok, bo kojarzy mi się z ślicznymi, greckimi domkami które widziałam wiele razy na filmach. Niby tak wiejsko, niby nadmorsko... Po prostu pięknie! Stwierdziłam, że to właśnie tam zrobimy zdjęcia, bo Edinburgh Cottages będą wspaniałym tłem mojej stylizacji. Jest tutaj tak pastelowo i delikatnie... Idealnie! Jeśli już mówić o samej stylizacji to główną rolę gra w niej ta przepiękna i delikatna bluzka. W zasadzie to koszula, ale ciężko ją dosłownie określić. Jest przepiękna, ale... To spodnie są moim faworytem :)) Są idealne, świetnie się dopasowują do ciała i idealnie podkreślają sylwetkę. Jestem w nich po prostu zakochana!

bluzka TUTAJ
spodnie TUTAJ
torebka Bonprix
zegarek Daniel Wellington



Kilkudniowy odwyk od komputera, czyli uszkodzony monitor, 100% czasu dla rodziny i OOTD pod palmami

26 sierpnia 2016



Ach, cóż to były za dni! Takie dziwne, odmienne, i jednocześnie bardzo przyjemne. Spędziliśmy je razem, bez rozpraszania się innymi rzeczami.
A to wszystko za sprawą monitora. Serio.

Zepsuł się, padł kompletnie. Ta wstrętna cholera, wredna małpa i dupek w jednym, umarł wtedy, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy. Uziemił nas i pozbawił możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym. Może nie dosłownie, bo w telefonie mamy instagram i facebooka, ale korzystając z telefonu, nie da się pracować i niewygodnie się pisze mejle. Dzięki temu dzisiaj toczymy walkę z zapchanymi skrzynkami odbiorczymi, odpisujemy na mejle sfrustrowanym adresatom (ale czemu nam nie odpisujecie? ale czemu?) i nadrabiamy zaległości. Trochę szkoda, bo na za oknem cudowna pogoda, a do zrobienia trochę jest... Ja zostawiam sobie resztę na noc, a teraz piszę dla Was wpis. Mejle mogą poczekać.


bluzka w tropikalny wzór TUTAJ
spodenki bezmarkowe
torba TUTAJ
kurtka TUTAJ



 Essie STONES N' ROSES


Wiecie, dlaczego te dni były dla mnie fajne? Bo byliśmy razem dla siebie we trójkę. Nikt się nie wkurzał, że laptop jest zajęty, czas pożytkowaliśmy razem na fajnych wycieczkach i opalaniu. Rozmawialiśmy więcej, przytulaliśmy się, bawiliśmy się razem, rzucaliśmy kamieniami do wody, przeskakiwaliśmy przez fale... Dużo by wymieniać! Dawno nie poświęcaliśmy sobie 100 procent czasu, więc bardzo mnie to uszczęśliwia i sprawia, że prawie ciągle jestem uśmiechnięta. Nawet chwilowe niedogodności nie zdjęły mi uśmiechu z twarzy. Są też rzeczy, które coraz bardziej mnie satysfakcjonują i dają poczucie spełnienia. Po tych kilku dniach czuję się silniejsza wewnętrznie i podbudowana bardziej niż kiedykolwiek. To jest właśnie moc rodziny.
I tak jak mówiłam wcześniej, mejle mogą poczekać, laptop też. Idę sobie spacerować po plaży z najbliższymi. Będziemy bezczelnie korzystać z upału i wystawiać buzie na słońce. Zostawiam Was z OOTD i ściskam mocno.
See ya!



Sierpniowa aktualizacja włosowa • Nowy, włosowy cel

21 sierpnia 2016



Ach ten long bob, co za piękna fryzura! Wygodna, praktyczna, kobieca... A co z długimi włosami? Tymi pięknymi, długimi pasmami, skąpanymi w blasku słońca?
Poczułam ukłucie zazdrości, co prawda nie tej, niszczącej, ale jednak!
Jest to taka motywująca zazdrość, która dała mi kopa do tego, by spróbować jeszcze raz. Co prawda objętość moich włosów mierzona w kucyku wynosi tylko 7 cm, ale czemu by nie podjąć jeszcze raz wyzwania?

Włosy są w całkiem niezłym stanie. Co prawda rozczesywanie ich po dniu na plaży wymaga pewnej siły, poświęcenia i ofiar (ach te wyrwane w bólu pojedyncze włosy), ale dają radę. Niestety przez długi czas zaprzestałam suplementacji, bo nie byłam w stanie zapamiętać o sobie samej i w ten sposób doprowadziłam u siebie do pewnych niedoborów. Odbiło się to na włosach, bo przestały rosnąć grubsze niż zwykle. Grubsze niż zwykle, bo poprzednia suplementacja pomogła mi w uzyskaniu większej grubości włosa. Było to dość zauważalne, ale niestety nie udało mi się utrzymać tego efektu.
Poza tym włosy mi się błyszczą, nie potrzebują zbytniego odżywiania poza końcówkami... Fajne są. Normalne, niskoporowate włosy.
Co nie oznacza, że nie przyda im się trochę wsparcia :)




Długość od czubka głowy: 35 cm
Gęstość w kucyku: 7 cm
Obcinane miesiąc temu na długość do ramion.




Obecnie myję je żelem Sanex na zmianę z szamponem Herbal Essencess. Powiem Wam szczerze, że lepiej i zdrowiej prezentują się po myciu Sanexem, niż po Herbalu. Są fajne i nawilżone, nie wymagają nałożenia odżywki. Jeśli już mowa o odżywkach, na ten moment używam małych odżywek Aussie, które na razie nie zachwyciły mnie tak, by znalazły się na stałe w mojej kosmetyczce. To produkt tymczasowy, kosmetyk z braku laku.
Jeśli chodzi o suplementację, to na ten moment stosuję Vigantoletten. Kupiłam go w celu wzmocnienia paznokci i na nie działa! Jeśli chodzi o włosy, to na razie nie zauważyłam żadnego efektu, ale może to się wkrótce zmieni. Na pewno po powrocie do Polski powrócę do dawnego sposobu, jakim było Calcium Pantothenicum. Lubiłam ten suplement, więc myślę, że teraz też będzie dobrze go stosować.
Tak poza tym, to nie robię z włosami nic. Myję je, od czasu używam odżywki, no i biorę wit. D. Suszę, trochę za mocno czeszę, szarpię się z nimi po plażowaniu... Oj, zdecydowanie potrzeba im więcej miłości!




Plan w pigułce na następne miesiące
• suplementacja
• odżywki i maski dostosowane do moich włosów (Farmona, WAX)
• nawilżanie żelem lnianym
• rozsądne suszenie



Aktywnie i praktycznie, trening matki z przymrużeniem oka • OOTD

18 sierpnia 2016



Ho ho ho, tak aktywnych wakacji nie miałam od dawna. Nie chodzi o ilość atrakcji i bodźców, bo nie potrzebuję ich tak wiele, ale o aktywność fizyczną. Przyzwyczaiłam się do tego, że nad morzem leży się na piasku (lub tak jak teraz na kamieniach) i robi z niego babki (z kamieni raczej chwiejne budowle), do wody wchodzi się po to, żeby popływać a plażowanie jest najprzyjemniejszym relaksem. Niestety okoliczności nie pozwalają mi na leniwe plażowanie i co najgorsze, ćwiczenia! Nie mam mojej ukochanej maty do ćwiczeń ani butów, w których tak świetnie mi się gimnastykowało. Nie chcę także wyginać się na plaży i robić fitnessowych seansów przy masie ludzi. A te wszystkie smaczne rzeczy? Och! Na razie lepiej idzie robienie masy niż jędrnej pupy (achh te Reese's), ale brak ćwiczeń rekompensuje mi mój maluch. Całą energię z buntu dwulatka, Julia wykorzystała do szaleństw, które ma praktycznie codziennie. Nie ma dnia bez biegania za nią i człapania o ostatnich siłach dysząc przy tym jak zmęczone psisko. Mój przesłodki diabełek bardzo dba o to, by mamie nie przybyło tu i ówdzie, a przy okazji dba o mięśnie! Pilnuje, żebym codziennie miała ćwiczenia siłowe po to, by mięśnie wciąż były w formie. Ma na to swoje sposoby... Najczęściej po prostu udaje, że bolą ją nogi, bo przecież lepiej, jak ktoś inny nosi pannicę :D Albo też nieźle bałagani i cwani się na różne sposoby. Dzięki niej codziennie mam taki trening, że padam obolała! Wczoraj jednak przeszła samą siebie, bo nogi mi zastygły jak cement. Tak więc jeśli zdarzy się Wam usłyszeć, że taki wycisk to nie trening, nie denerwujcie się, bo nie ma czym! Życie wszystko weryfikuje :D
Wyjeżdżając, wiedziałam, że stroić się jak królowa angielska nie będę, więc połowę zawartości walizki stanowiły najwygodniejsze ubrania pod słońcem. Mam cztery pary szortów, więc mój codzienny look jest raczej sportowy aniżeli subtelny i kobiecy. Tak też było wczoraj — krótkie spodenki, buty odpowiednie do gonitwy za dzieckiem i bluzka, którą przeznaczyłam na kąpiele w morzu. Tak więc jest bardzo wygodnie i praktycznie, a kurtka no cóż :) Jest się czym okryć, jak wiatr zawieje!


kurtka TUTAJ
top New Look (sh)
spodenki diy
torba TUTAJ
czapka Nike



Mój pierwszy lot, czyli nerwica, strachy na lachy i niezłe widoki

15 sierpnia 2016

 

 Czy jest coś, czego boicie się najbardziej na świecie? A może jesteście odważni i nie lękacie się niczego? No cóż, ja niestety nie mogę zaliczyć siebie do osób śmiałych i latanie jest jedną z rzeczy, które napawają mnie ogromnym strachem. Od lat, widząc samolot na niebie, czuję, że ze strachu miękną mi nogi. Widząc samolot nisko nad ziemią, mało co nie wyskakuje mi serce, tak więc perspektywa mojego pierwszego lotu samolotem doprowadziła mnie do wielotygodniowego stresu.

Wielotygodniowego — nie mam tu na myśli okresu pięciu tygodni bądź ciut więcej, ale dwunastu, piętnastu, a nawet dwudziestu... Mój strach przed lataniem był wręcz fobią, która nie dawała mi spać po nocach. Wiele razy śniłam o tym, że wsiadam do samolotu, ale nie działo się nic dalej, lub się budziłam. Podświadomie walczyłam z nadchodzącą sytuacją, bo nie byłam w stanie dać sobie rady z nerwami.
Pamiętacie, o czym ostatnio wrzuciłam post na bloga? O tym, że nic się nie dzieje bez powodu. Tak jest! Chyba Bozia nade mną czuwała, bo po 3 tygodniach nerwówki zobaczyłam zwiastun programu "Operacja LOT". Jakież to dziwne, że nie było czegoś takiego wcześniej tylko wtedy, gdy naprawdę tego potrzebowałam! Tydzień po tygodniu oswajałam się z tematem, aż w końcu zaczęłam patrzeć na to inaczej. Nie oznacza to, że przestałam się bać, oj nie! Po prostu zaczęłam odczuwać coraz to większą ekscytację, i tak aż do miesiąca przed moim pierwszym lotem w przestworzach.
Oj tak. To był okropny moment gdy...
Po raz pierwszy poczułam wątpliwość, bo nie wiedziałam, czy naprawdę dam radę. Czy chcę polecieć, czy chcę spróbować. Bałam się, że coś stanie się mi i Julce. I tak przez cały miesiąc. To były zdecydowanie najgorsze cztery tygodnie z ostatnich dwudziestu przed podróżą.
Co noc nie mogłam zasnąć, czasem do 5 rano. Nękały mnie przykre dolegliwości żołądkowe. Ze stresu nie kontrolowałam swoich emocji i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zapominałam o najprostszych rzeczach i gdyby nie mój notatnik, ostatnie dni spędziłabym z palcem w nosie :)) Bałam się tak, że myślałam od rana do wieczora, i jedyne co pomogło to dwie wycieczki na lotnisko.
Dzień, w który miałam lecieć, był bardzo specyficzny. Obudziłam się, spojrzałam w okno. Chmury. Zdecydowanie niezbyt zachęcający widok. Dopiero gdy pomyślałam sobie, jaki mamy dzień, strach trochę odpuścił. Pojawiła się dawno nieodczuwana ekscytacja, o której prawie zapomniałam. Poczułam się szczęśliwa jak nigdy, bo wiedziałam, że po pięciu miesiącach męczącej rozłąki w końcu zobaczę mojego ukochanego! :D Oczywiście żołądek wariował mi przez pół dnia, ale to z natłoku emocji. Jula chyba to odczuła, bo nie mogłam jej długo uspokoić. Była narwana jak nigdy, co omal nie przysporzyło mi kłopotów na lotnisku :))
Jeśli już mówić o samej podróży, to odprawa poszła w miarę gładko. Problemów przysporzył nam parokrotnie zmieniany GATE i burza nad Londynem, która opóźniła nam wylot o 2,5 godziny. Raczej nie muszę mówić, jak bardzo byłam wkurzona, gdy przed samym startem okazało się, że postoimy sobie na płycie lotniska, dopóki nie poprawi się pogoda nad stolicą Anglii.



Ta wstrętna cholera opóźniła nam wylot. Nie dało się jej nie zauważyć.


2,5 godziny w samolocie, no cóż, razem z Julką dałyśmy radę. Informacja o wylocie wprawiła mnie w stan niesamowitej radości która... szybko zgasła, gdy usłyszałam dźwięk silników. Serce waliło mi jak młot, gdy samolot zaczął kołować na pas startowy. Kiedy rozpędził się, by wystartować, trzymałam kurczowo rączkę mojej córeczki. Gdy oderwał się od pasa startowego i ruszył w górę, chyba tylko możliwa panika mojej Julki powstrzymywała mnie przed płaczem. Schowałam twarz w ręce i odsłoniłam ją w momencie, w którym poczułam się nieco stabilniej. Moim oczom ukazał się ten widok...




I nagle przypomniałam sobie, że jestem teraz w takim miejscu, na które patrzyłam, obserwując samoloty odlatujące na zachód. Wiecie, jak samolot wystartuje z Okęcia i jest już wysoko, to z perspektywy okien mieszkania mojej mamy skręca za wieżowcem o nazwie Rondo 1. O tak, skręcałam za Rondem 1. Tylko że było ono takie malutkie. Całe centrum było malutkie. Jak makieta w muzeum. No to pora na kierunek zachodni. Cześć Warszawo.
Pierwsze minuty lotu były całkiem ok. Potem też było nieźle. No oprócz tego, że ciągle musiałam przełykać ślinę, bo zatykały mi się w środku uszy. Jula chyba miała wszystko w nosie, bo siedziała całkiem spokojnie, i od czasu do czasu zamieniałyśmy się miejscami po to, by każda mogła obserwować widoki za oknem. Po godzinie lotu zaczęłam się niecierpliwić. Straciłam poczucie bezpieczeństwa i poczułam okropny niepokój, znużenie i zmęczenie. Okropnie rozbolała mnie głowa. Zdziwiło mnie to, że jeszcze niedawno świeżo umyte włosy, stały się ciężkie i zrobiły się z nich strąki. Skóra twarzy była zdecydowanie przetłuszczona, bolała mnie głowa i zrobiłam się senna. Czułam się jak po całodziennej bieganinie po mieście i myślałam, że wyzionę ducha. Na dodatek to okropne uczucie — jestem zawieszona w metalowej puszce nad ziemią, w powietrzu, nie na stabilnej ziemi, tylko nad nią. Brak gruntu pod stopami, coś okropnego.
Pomyślcie sobie, co mogłam czuć, gdy wlecieliśmy w strefę turbulencji :P Zawał na miejscu!


 

Ktoś wie, co to za jeziorko?


Samopoczucie poprawiło mi się, gdy zobaczyłam, że wlatujemy nad kanał La Manche. Mogłam spokojnie odliczać czas do lądowania i te chwile upłynęły nadzwyczajnie miło. Nawet zobaczyłam farmę wiatrową na Kanale La Manche. Co prawda teraz bez problemu dostrzegam ją z brzegu, ale wtedy zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
A potem było już tylko lądowanie. Przelot nad okolicą dostarczył mi niezłych wrażeń. Nie tylko dlatego, że lot miał się zaraz skończyć, ale też dlatego, że miałam całkiem fajne widoki. Okolica była typowo wiejska, na ogromnych połaciach trawy pasły się owce, a promienie słońca oświetlając okoliczne wzgórza, tworzyły malowniczy krajobraz. Zdajecie sobie sprawę z tego, że z góry angielskie osiedla wyglądały tak, jakby były stworzone od linijki?


 


Jedno okrążenie, drugie, kolejne, już nawet nie liczę...
Płyta lotniska!
Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło. Minął ból głowy i zeszło ze mnie ciśnienie, ale czułam się i wyglądałam jak ręcznik wyjęty psu z gardła. Mimo wszystko nie przeszkadzało mi to w odczuwaniu radości z poczucia bezpieczeństwa.

Latanie może być spoko, jeśli w grę wchodzi szybsze dotarcie do celu i komfort. Dwu i półgodzinny lot zamiast trzydziestosześcio godzinnej jazdy? Ja w to wchodzę.
Co nie oznacza, że nie boję się następnego lotu, choć są to strachy na lachy. Cała ja :))



Ps. To widok na burzę, gdzieś na północy. Co jak co, ale komórka burzowa jaka wyszła z tej chmury była zaje... super:))

Shein ottd na wycieczkę po Brooklands Pleasure Park

11 sierpnia 2016

http://goo.gl/bVHV5v


Zwiedzania ciąg dalszy. Jestem tutaj już prawie 3 tygodnie i choć w tym okresie miałam potencjalnie dużo czasu na zwiedzanie wszystkiego to powiem Wam, że to... bujda. Wcale go nie mam, nawet nie mam ochoty na zakupy i planowanie shoppingu w Primarku w Brighton. Wyznam Wam, że w sumie nawet nie chce mi się tam jechać, bo wolę co parę dni opalić się i korzystać z fajnej wakacyjnej aury niż robić zakupy. Oczywiście chętnie kupiłabym sobie fajne kapcie, kubek, bieliznę czy akcesoria do domu... Ale póki co za bardzo jestem zajarana słodyczami, żeby spojrzeć na coś innego.
Dziś mam dla Was zdjęcia przedstawiające mój strój dnia w Brooklands Pleasure Park. Jest to miejsce w Lancing, bardzo ładne i na swój sposób urokliwe... Szliśmy tam piechotą przez około 30 minut, i choć walczyliśmy z porywistym wiatrem i solą morską na ustach (nie było tak strasznie, próbuję tylko utrzymać dramatyzm sytuacji!), to dotarliśmy do Lancing bez szwanku. Potem wystarczyło przejść 10 minut piechotą, i już byliśmy na miejscu.
Muszę Wam powiedzieć, że gdyby nie nasz piękny Park Łazienkowski, to uznałabym, że park w Lancing jest jednym z najładniejszych miejsc na świecie jeśli chodzi o rekreację. Dużo miejsca do wypoczynku, genialny plac zabaw dla dzieci i ogromny trawiasty teren - to wszystko zrobiło na mnie wielkie wrażenie. To doskonałe miejsce na piknik czy gimnastykę. Nie uświadczycie tam śmieci na trawniku i co najgorsze, psich kupek, bowiem idąc parkiem bardzo często można napotkać śmietniki przeznaczone na psie kupki. Rozwiązanie bardzo dobre i jak najbardziej normalne. Bardzo żałuję, że w Warszawie wciąż jest z tym problem. Ale szczerze - większy problem jest z właścicielami psów aniżeli ze sprzątaniem psich nieczystości.
Wracając do miejsca w którym zrobiliśmy zdjęcia - wkrótce ponownie wybierzemy się na wycieczkę, i przygotuję dla Was wpis pełen zdjęć tego miejsca i fajnych detali. Tymczasem zapraszam do obejrzenia zdjęć i ściskam Was mocno!

kurtka TUTAJ   /   sukienka TUTAJ   /   torebka TUTAJ   /   trampki McArtur TUTAJ  /   zegarek Daniel Wellington


http://goo.gl/l3XyrW
http://goo.gl/QBLR2k
http://goo.gl/QBLR2k
http://goo.gl/bVHV5v

2 tygodnie w Anglii • Co u mnie? • Nowości

8 sierpnia 2016



Dwa tygodnie w Anglii minęły jak z bicza strzelił. Pamiętam jak bardzo wyczekiwałam tego wyjazdu a teraz nie mogę uwierzyć, że dwa tygodnie upłynęły mi w zawrotnym tempie. Chociaż po Anglii i jej mieszkańcach można się spodziewać niektórych rzeczy bo są takie przewidywalne, to miałam do czynienia z takimi, które totalnie mnie zaskoczyły a ja sama nie spodziewałam się ich w ogóle. Przyleciałam tu z mega pozytywnym nastawieniem, i parenaście razy poczułam się, jakby mi wylano na głowę wiadro zimnej wody.

Co jak co, ale na razie nie chcę mówić o nieprzyjemnych rzeczach. One były, są i będą. Jeszcze zdążę Wam powiedzieć, co mi się nie spodobało. Na tą chwilę zachwycam się zapachem morza budzącym mnie o poranku i lokalnymi słodyczami. Nie raz Wam opowiadałam jak bardzo lubię czekolady Cadbury. I to jest uwielbienie od czasów szczenięcych! Kiedyś była to zwykła czekolada i klasyczne Eclairs, dziś są to wszystkie rodzaje czekolad. Próbowanie ich jest dla mnie prawdziwą przyjemnością. Apropo tej na zdjęciu - w Polsce mamy taką Milkę, i Milka smakuje jak czekoladki Lindt. Dairy Milk Medley niestety tak nie smakuje, ale jest równie delikatna.


Przechodząc od czekolady do paru rzeczy na które czekałam dość długo... Lubicie zwykłe (totalnie) zwykłe kurtki które można nosić gdy jest chłodniej latem i cieplej jesienią? Ja uwielbiam takie! W 2012 roku miałam granatowy egzemplarz który jednak koniec końców stał się dziwnie mały jak na mnie i musiałam go odsprzedać. Już pod koniec ubiegłego roku zauważyłam, że te kurtki zaczęły się pojawiać w sklepach internetowych, ale nie było takiej, która by mi się naprawdę podobała. Czekałam na kurtkę w delikatnym kolorze który podkreśli moją urodę, bo jak to często z ciemnymi bywa - gaszą mnie na starcie. Przy okazji skusiłam się na ombre jeansy o kroju slim fit. Poprzednie egzemplarze są albo totalnie znoszone lub skurczyły się w praniu.
Albo to ja zrobiłam się większa ;)

Kilka słów o tym cudzie marki Benefit po prawej :)) W lipcu można było dostać w drogeriach i paru innych sklepach magazyny z próbkami od Benefit. Ja skusiłam się na Elle z kredką w sztyfcie. Oczywiście wiadomo, że to nie jest pełnowymiarowy egzemplarz, ale myślę, że tak czy inaczej starczy mi na dłużej.




różowa kurtka TUTAJ   /   spodnie TUTAJ   /   top w tropikalny wzór TUTAJ


Oprócz bajecznych widoków podczas odpływów, z nóg mnie zbiło to....


Palmy? Serio? Oczywiście spodziewałam się Kordyliny Australijskiej której w tych okolicach jest dużo. Kordylina rośnie ludziom w ogródkach a przy nadmorskim deptaku można ją zobaczyć co kilka metrów. To drzewo to taki mały znak, że w danej okolicy panują odpowiednie warunki do życia takich roślin. Czyli musi być ciepło i wilgotno. No i jakby nie patrzeć, tam właśnie tak jest. Zaskoczyła mnie stałość temperatur (20-23 stopnie, czasem pogoda zaszaleje i jest nawet 25) i odczucie ciepła, które może popsuć jedynie porywisty wiatr.

Normalnością jest to...



Ale przy tym zgłupiałam :D Ta palma rośnie przy jednej z knajp, ale idąc niejednokrotnie uliczkami zauważyłam, że niektórzy naprawdę próbują coś takiego uprawiać w ogródkach. Widziałam, że takie palmy miewają fajne rozmiary, ale nie były spektakularnie wielkie. Mimo wszystko jest to fajny widok dający jakąś namiastkę egzotyki. Chociaż to Anglia, to są tu takie dziwactwa. No ale co się dziwić - mamy lato, i jest to południe kraju a nie północ, chociaż jest tu wilgotno, to temperatura jest całkiem przyjemna :D


Co dalej? Zobaczymy. Żeby powiedzieć Wam coś więcej, muszę jednak trochę poobserwować otoczenie, ale nie martwcie się - wkrótce pojawią się nowe wpisy bo pomysłów mam mnóstwo. Ściskam Was mocno!

Latest Instagrams

© Kreuję swoje życie • Lekka strona lifestyle'u młodej mamy. Design by Eve.