Piękna okolica, świąteczne filmiki od których zalejecie się łzami, najfajniejsza z moich spódnic i BADAJCIE SIĘ, czyli blogowe podsumowanie listopada

30 listopada 2016


W chwili, w której piszę tego posta, sypie śnieg. Jest go sporo, a spadające płatki są naprawdę wielkie. W chwili, w której go czytacie, jest go naprawdę dużo i przemiło gniecie się go butami. Uwielbiam śnieg, więc bardzo mnie to cieszy, ale pokazuje też, jak bardzo mamy zmienną i specyficzną pogodę w tym miesiącu. A listopad był DIABELNIE specyficznym miesiącem.
Miesiącem, w którym nie mogłam się odnaleźć. Trochę tak, jakbym nie mogła, a chciałabym usnąć. Czuwałam, to dobrze powiedziane. Misiowy sen się nie udał, oj nie.
Miesiącem, w którym mało co nie opadłam z sił przez dobijającą szarość za oknem. Ajajajaj. Najchętniej poleciałabym gdzieś jak Ania, ale plany na zimę są już ustalone i nie mogę iść na ustępstwa. Pora zacząć znowu suplementować się witaminą D! :D
Miesiącem, w którym musiałam się pogodzić ze sobą i ogarnąć sprzeczności siedzące w głębi mnie. Zdajecie sobie sprawę, że te sprzeczności to sprawka niestabilnej gospodarki hormonalnej? Ciężko mi było poradzić sobie z emocjami. Co dziwniejsze, denerwowały mnie głupoty, a poważniejsze sprawy nie robiły na mnie wrażenia. Miałam w dupie cały świat.
Miesiącem, w którym wśród obecnej szarości odnalazłam radość i energię do działania. To naprawdę się udało, choć pochłonęło masę mojej energii!
Miesiącem, który nie dał mi pozostać w strefie własnego komfortu. Oj tak, było aktywnie, i to jest super :D


W listopadzie maksymalnie nakręciłam się na wszystko, co jest związane ze Świętami Bożego Narodzenia. Ja Was kręcę, nie sądziłam, że można aż tak się wkręcić w temat i przeżywać to, jak dziecko! Jestem właśnie trochę jak ten dzieciak, który mając dwa lata, nie mówi. Rozkręca się w 3 roku życia i nawija jak katarynka. Ja gadam i końca nie ma. Ciągle tylko lampki, choinki, jakie ciasteczka zrobię i to, czy światełka na choinkę mają być białe, czy kolorowe. Ale, ale! Kto czyta mojego bloga i umie wyłapać coś pomiędzy wierszami wie, że Święta są istotne dla mnie pod względem wiary, ale jeszcze ważniejsze pod względem rodzinnym. Dla mnie świętowaniem jest celebrowanie czasu z rodziną. Tak samo podchodzę do niedziel (oczywiście, jeśli z lubym mamy oboje „wolne”) i choć jestem wierząca, to zamiast iść do kościoła, zdecydowanie wolę posiedzieć pod kocem z moimi skarbami lub iść z nimi do teściowej na obiad. Modlę się w domu, bo słabo mi się robi na myśl kazań księży, którzy biorą się za umoralnianie wiernych, a to ich moralność jest wątpliwa. W całym swoim życiu miałam do czynienia z wieloma duchownymi, ale poznałam tylko dwóch księży z prawdziwym powołaniem. TYLKO DWÓCH!
Btw. kto nie widział, niech zobaczy, jak zrobić czadowy kalendarz adwentowy. Ego urosło mi o 200% :D




Listopad był przyjemny pod względem wyjść, spotkań i różnych przyjemności. Od zawsze jestem zdania, że jeśli nie zadbam o siebie i o swoje samopoczucie, to nie będę dobra dla innych, także dla mojego dziecka. I nie mówię tu o częstych wypadach do kosmetyczki, cotygodniowym manicure czy częstych śniadaniach w Aioli. Jestem gotowa wyłapać ciekawą promocję i kupić sobie wymarzony cień do powiek. Jeśli mam ochotę na bułeczki z oliwkami i szynkę szwarcwaldzką, to lecę do Biedrony i je kupuję. Mam ochotę na wielki tort, więc go robię. Chcę sobie zrobić miły wieczór z kocykiem, herbatką, dobrym szamankiem i teoriami spiskowymi na Youtube, więc zabieram Julkę na długi spacer, żeby się przewietrzyła i usnęła o 20. Mam czas i mogę się odprężyć. Dbam o swoje zdrowie psychiczne, bo funkcjonowanie bez niego jest ciężkie, zwłaszcza jeśli gospodarka hormonalna jest niestabilna, ale o tym zaraz. W tym miesiącu znalazłam mega fajne miejsce. Odkryłam uliczkę, na której stoją stare kapliczki i panuje klimat rodem z polskiej wsi. Wiecie, małe domki, kawałki drewna na podwórkach, mini pole, psiaki w budach... A do tego brzozy, coś pięknego! Spacery w tym miejscu sprawiają mi ogromną radość.




Pod koniec miesiąca miałam okazję pójść na mega fajny event TK Maxx związany z Akcją Charytatywną, o której opowiadałam Wam w tym poście. Oczywiście niedługo pojawi się post związany stricte z tym eventem, ale powiem Wam jedno - obserwowanie uradowanych po same pachy dzieciaków było mega! Żałuję, że nie wzięłam Julki ze sobą, miałabym troszkę więcej latania, ale daję słowo, ucieszyłaby się jak diabli! :D



Kochane moje, powiem Wam tak. BADAJCIE SIĘ CO JAKIŚ CZAS! Wiecie, jak to jest, mamuśki nie chodzą do lekarza, bo nie mają na to czasu, suplementują się, żeby się nie rozchorować, bo nie mogą. Ja też do lekarza nie chodzę, bo po pierwsze boję się, że doktor dopierdzieli mi mega zwolnienie a po drugie boję się stresu, który towarzyszy mi każdej wizycie. Tak, BOJĘ SIĘ STRESU. Masakra, co? Ostatnio coś ta moja suplementacja nie stykała. Miałam huśtawki nastrojów, dziwne smaczki, nawet naszła mnie ochota na Coca colę. Szok! Coca coli nie cierpię, fujka. Dopadało mnie zmęczenie, obrażałam się i buczałam na najbliższych. Poza tym pogorszyła mi się nagle cera i miałam problemy z włosami.
Pewnie w ciążę zaszła. Hehe.
Ale nic z tego. Idąc dalej - nie wiem jak Wy, ale ja jestem bardzo wrażliwa na wszystkie hormonalne huśtawki. One są naprawdę dziwne i zawsze świadczą o tym, że coś się w ciele dzieje. Poza tym szaruga nie działa na mnie aż tak, żebym buczała na rodzinę. W tym wypadku sprawa ma się tak jak zwykle. Gdy już nie mogę wytrzymać z własnymi humorami, to idę do lekarza. Poszłam tym razem i wiecie co? Torbielka, która siedziała mi na jajniku w ubiegłym roku, siedzi na nim dalej, i przez nią mam emocjonalny sajgon. To wygląda jak całomiesięczny PMS. Wkurzam się nie tym, czym powinnam, czyli wiecie, jak to wygląda! Facet zrobił Wam pyszną herbatkę, a Wy na niego drzecie gębę (tak, jestem do bólu szczera, nie macie gęb, ale to idealne określenie tego, jak to naprawdę wygląda), że nie dosłodzona, gdzie jest cytryna i kup mi czekoladę, bo foch. Ja taka nie jestem normalnie i coś we mnie drzemie. Pod znakiem stoi jeszcze tarczyca. Wiecie, dlaczego tak się tym przejęłam? Bo miałam dość własnych humorków i nawracającego zmęczenia. I jeszcze raz powiem - badajcie się! Ja to zrobiłam dla własnego komfortu i dla dobra relacji z innymi ludźmi.
A tak poza tym jest spoko. Dla odporności dużo cytryny, miód, czosnek i cebula. Dla poprawy stanu włosów CP. Styka! Ale gospodarkę hormonalną trzeba kontrolować, bo to hormony rządzą wszystkim, co się dzieje w naszym organizmie. Dosłownie WSZYSTKIM.

O cholerka. Zapomniałam o aktualizacji włosowej w listopadzie! Będzie w grudniu. Opóźniona, ale przynajmniej będzie więcej do czytania :D

Tak w ogóle mam dla Was kilka fajnych linków i 2 mega wzruszające, świąteczne filmiki. Zalejecie się łzami!

Reklama Heathrow Airport ♥ 
Świąteczna reklama Allegro

Najbrzydszy wg. mnie sweter na świecie za ponad 3,5 k. W możecie mieć taki za darmo, dajcie stary sweter psu, a on wykona całą robotę.

Po najbrzydszym swetrze jedna z najfajniejszych spódnic, jaką miałam. Jak na rzeczy z chińskich sklepów, ma naprawdę ekstra jakość i jest świetnie uszyta.



Lampki rodem z PRL, czyli jak bardzo chcę je mieć i wrócić do czasów dzieciństwa (już nie PRL ale lampki cudowne).

Transmisja LIVE ze stacji ISS dla tych, którzy lubią popatrzeć na ziemię z góry.

Czadowa mamuśka, czyli jak bardzo lubię wyluzowanych ludzi :D


Ufff, na dzisiaj to wszystko... Dotrwaliście do końca? Jeśli tak, zaczynamy grudzień! :D
Uściski!

Marta

Kolejny raz odliczamy czas do świąt, czyli DIY Kalendarz adwentowy w stylu rustykalnym

26 listopada 2016


Jestem świątecznym świrem. Już wiecie, że o świętach myślę od tygodni. Powinniście też wiedzieć, że myśl o tegorocznym kalendarzu adwentowym chodziła mi po głowie od początku listopada. Ciągle zastanawiałam się, co to ma być, i miałam ochotę na coś zupełnie innego niż w ubiegłym roku (patrz tutaj). Ze względu na ceglaną ścianę w salonie pomyślałam, że chciałabym coś w stylu rustykalnym, naturalnym... Chciałam, żeby to było coś! Wpadłam na pewien pomysł.

Pierwsza myśl - sakiewki wiszące na gałęzi jak w tamtym roku. Ale świerkowej. Nie takiej zwyczajnej. Sakiewki oczywiście z oznaczeniami w pastelowych kolorach. Bo ładne.
Druga myśl - nieee, nie będę się powtarzać, salon nie jest idealnie biały, więc to nie wypali. No i gałąź już była 12 miesięcy temu.
Trzecia myśl - Domek z szufladkami? Prezenciki zawieszone na mini choince? A może słoik z pakunkami typu „znajdź mnie, a nie pożałujesz”? Nie, nie, nie!
Czwarta myśl - Wieniec świerkowy! Tylko co do tego pasuje?
Piąta myśl - Jarzębina, brązowy papier, zwykły, brązowy sznurek, szyszki... Robię!

Zdobyłam świerkowe gałązki oraz to, co potrzebowałam do podstawy wieńca i ozdoby. Kupiłam cukierki. A na końcu wpadłam jeszcze na pomysł z aluminiowymi kuleczkami. W końcu bombek nie miałam... Wyszło perfekt! Oto moja „receptura” na mój idealny kalendarz adwentowy w stylu rustykalnym. Love!
Robota przy nim to kilka godzin działania. Najwięcej oczywiście zajmuje pakowanie cukierków, głównie ze względu na wiązanie w kokardkę.




Co będzie potrzebne?
 
• metalowy wieszak
• elastyczne gałązki z którymi będzie się łatwo pracowało (np. brzoza lub wierzba płacząca)
• mocny sznurek, koniecznie brązowy!
• taśma klejąca
• czarna nitka i igła
• kilka świerkowych gałęzi
• jarzębina
• wysuszony plasterek jabłka
• najpiękniejsza z szyszek jakie macie!
• folia aluminiowa
• papier do pieczenia
• 24 cukierki!




Jak to zrobić?
 
Cukierki zapakuj w papier i zabezpiecz taśmą klejącą. Maleńkie paczuszki obwiąż sznurkami o długości 20 cm tak samo, jak robisz z dużymi prezentami. Na jeden cukierek zużywałam kawałek papieru o wymiarach 8x8 cm.
Metalowy wieszak wyprostuj i wygnij w kształt koła. Przewlecz gałązkami tak, aby powstała podstawa Twojego wieńca. Musi być solidna i mocna. Wystające końce okręć taśmą klejącą.

Do takiego gotowca dopasuj gałązki. Zacznij od największych i co parę centymetrów poprzywiązuj je mocnym sznurkiem tak, żeby za wiele nie odstawało. Gdy surowy, świerkowy wieniec będzie odpowiednio zabezpieczony, powtykaj mniejsze gałązki pomiędzy te większe. Jeśli trzeba, ponownie je zabezpiecz.

Plasterek jabłka przewlecz igłą z nitką przez gniazdo nasienne. Nitką obwiąż wieniec. Szyszkę obwiąż nitką naokoło i również przywiąż do wieńca. Teraz pora na prezenty! Igłę z nitką przewlecz pod sznurkiem od dolnej strony pakunku tak jak na zdjęciu. Wszystko, co chcesz przywiązać do wieńca, przywiązuj w taki sposób, nawet jarzębinę, tylko uważaj, by jej nie uszkodzić. Jedynie kuleczki z folii aluminiowej przewlecz przez środek (bliżej brzegów) i takie łańcuchy z kilku kuleczek przywiąż do wieńca.

Sposób wykonania jest bajecznie prosty, bo w zasadzie chodzi o samo przywiązywanie. Plasterek jabłka można wysuszyć dzień wcześniej przez około 2h w piekarniku nastawionym na 70 stopni.


 

Co Ty na to? Podoba Ci się? Co o nim sądzisz? Masz ochotę na taki wieniec? Jeśli tak, to do dzieła!
Jeżeli chcesz wykonać ubiegłoroczny lub zainspirować się to zajrzyj TUTAJ.
Ściskam!



Akcja charytatywna #DZIENSWIATECZNYCHSKARPET w TK Maxx

23 listopada 2016


Mamy prawie końcówkę listopada. Coraz bardziej wkręcam się w świąteczny klimat, szukam gadżetów potrzebnych mi do uzyskania cudownej, świątecznej atmosfery, a nawet zbieram informacje na temat świątecznych drzewek wg potencjalnych cen na giełdzie. Codziennie siedzę w internecie i wyszukuję inspiracje czy świąteczne gadżety. To mój konik, którego kocham! A Wy kochacie gadżety związane ze świętami? Wierzę, że tak jest. Kto nie lubi grubych, ciepłych koców w norweski wzór, foremek do wykonania Bożonarodzeniowych ciasteczek, czy świątecznych swetrów? To klasyka świątecznego gatunku w sklepach, a jeśli chodzi o temat dzisiejszego wpisu, to tym bardziej w TK Maxx. W tym roku pojawia się nowość, bo do całej masy świątecznych gadżetów dołączają specjalne, świąteczne skarpetki charytatywne dla niej i dla niego. Granatowe w białe gwiazdki śniegu, zielone w czerwone kokardki, a może czerwone w białe renifery? To wszystko to dzieło TK Maxxa, które wprawi klientów w iście bożonarodzeniowy nastrój. Wplatając w to humorystyczny akcent, w ten bożonarodzeniowy nastrój wprawiają mnie również kolejki w sklepach, które nastrajają mnie baaaardzo świątecznie :D Serio! A skarpetki? Są doskonałe na prezent dla mamy, przyjaciółki, siostry czy też męża, dziadka lub najlepszego przyjaciela. To jeden z najlepszych pomysłów na prezent, bo jest skromny, i przede wszystkim liczy się gest oraz chęci. Skarpetki są dostępne w opakowaniach po trzy sztuki, wszystkie w różnych wariantach kolorystycznych. To jest jednak pikuś, bo najważniejsze jest jednak to, że dochód z ich sprzedaży zostanie przekazany na wsparcie podopiecznych programu AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI.


AKADEMIA PRZYSZŁOŚCI to inicjatywa prowadzona przez Stowarzyszenie WIOSNA i działa w Polsce od 2003 r.. Sukcesywnie pomaga dzieciom, które są w trudnej sytuacji materialnej lub rodzinnej, a w obliczu codziennych życiowych zmagań oraz szkolnych porażek straciły wiarę w siebie. Program uczy i wspiera najmłodszych po to, by w pierwszej kolejności radzili sobie w szkole, a potem w życiu. Dzięki wolontariuszom młodzi studenci AKADEMII PRZYSZŁOŚCI nie tylko zyskują motywację do nauki, ale przede wszystkim poznają swoje silne strony i wzmacniają pewność siebie. Dzięki temu osiągają lepsze wyniki w nauce, stają się bardziej otwarci, chętni do współpracy i co najważniejsze, na ich twarzach pojawia się uśmiech.




Jak wesprzeć dzieciaki?

W bardzo prosty sposób. Wystarczy podzielić się zdjęciem świątecznych skarpetek (tych z TK Maxx lub dowolnych ze świątecznym motywem) w swoich social media i podpisać fotkę hasztagiem #dzienswiatecznychskarpet oraz oznaczyć kontami partnerów programu @TKMAXX i @AKADEMIAPRZYSZLOSCI. Dzięki temu marka przekaże dodatkowe środki na ten cel, bo 5 zł brutto od każdego posta wspierającego akcję. Oficjalnie, Dzień Świątecznych Skarpet będzie celebrowany w najbliższe Mikołajki, ale cała akcja trwa już od 21 listopada i będzie trwać aż do Świąt. Swoje wsparcie okazała ambasadorka akcji, Areta Szpura z polskiej marki modowej Local Heroes. Do projektu przyłączyły się również przedstawicielki polskiej blogosfery, w tym ja, hej!


Tak apropo, obok skarpetek w charytatywnej ofercie marki pojawią się również kartki świąteczne, słodycze - lizaki i czekoladowe monety, oraz bożonarodzeniowe Bags for Life. Dochód ze sprzedaży tych produktów również wesprze podopiecznych AKADEMII PRZYSZŁOŚCI. Jest jeszcze jedna sprawa!


Jak pomagać, to z rozmachem, więc z okazji Mikołajek we wszystkich sklepach TK Maxx w całej Polsce od 25 listopada do 6 grudnia będzie prowadzona zbiórka funduszy na rzecz programu. Specjalne, oznaczone puszki na datki będą zlokalizowane przy kasach. Zebrane środki zostaną przekazane na wsparcie edukacji i rozwój 2200 dzieci. Zapytasz, czy warto? Pewnie, że tak! Poznałam te dzieciaki i są super!

Trochę różu na ponure, listopadowe dni, czyli książki, najpiękniejsze kimono na świecie i cudowne zapachy

20 listopada 2016



Nie wiem, czy wiecie, ale w moim przypadku sobota i niedziela nie są wyznacznikiem weekendu. Nie wyczekuję na te dni ze szczególną radością typu „Boże, nareszcie mamy weekend!”, bo mój czas wolny może wypaść na początku albo w środku tygodnia. Jak dwa wolne dni trafią się w sobotę i niedzielę, to huhuhu :D Nic, tylko lecieć na złamanie karku na obiad do którejś z mamusiek. Dziś po moich dniach „wolnych” już nie ma śladu, więc na obiad do mam nie pójdziemy, a na mnie oprócz komputera czeka odkurzacz i mop. Z mopem lub odkurzaczem zatańczę dziś tango, bo jak wiecie, do tanga trzeba dwojga, a ja z którymś z nich tworzę świetny duet. Sprzątam z prędkością światła :D
Dziś jednak nie o moim sprzątaniu, lecz o zajawce różowymi gadżetami. Wczoraj moja kumpela powiedziała mi, że jestem gadżeciarą, i powiem Wam, że coś w tym jest! Lubię otaczać się pięknymi rzeczami, a jak są różowe to hohoho! Moja reakcja jest typowa, i gdyby włosy zmieniały kolor, wyglądałabym jak Rainbow Dash. Kto ma dziewczynkę w domu, ten wie, o czym mówię, hej!
Przechodząc do tematu posta... Jest słodki jak różowe pianki z Marksa. Gadżety, o których wspomniałam wcześniej, oczywiście nie są słodkie jak wspomniane pianki albo chociażby azjatyckie gadżety. Mają w sobie piękno i elegancję, do których przywiązuję ogromną uwagę i w pewien sposób opowiadają coś o mnie. Hmm, jak to się mówi?

Jesteś tym, co jesz.
Jesteś tym, czym się otaczasz.
Jesteś tym, co prezentujesz.

Ot co. Czy to znaczy, że jestem prosta, delikatna i subtelna? Pewnie. Nawet ja tak uważam, co nie oznacza, że moje ego urosło o 200 procent :D Owszem, mam wysoką samoocenę, ale jestem świadoma swoich wad. I wydaje mi się, że to jest odpowiednie podejście.
Okej. Przechodzę do sedna.




Tak apropo subtelności, delikatności i prostoty. Subtelność, delikatność i prostota, to pierwszy opis zapachu, jaki ma świeca Fresh Cut Roses. Zapach świeżo ściętych róż od Yankee Candle jest perfekcyjny. Obok Honey Glow i A Child Wish, jest to mój ulubiony zapach. Jak mogę go opisać w drugi, najbardziej dosadny sposób? Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do kwiaciarni i już na wejściu uderza w Was ta cudowna, absolutnie mocna woń kwiatów. Jest odurzająca i uderza prosto w zmysły. Oczyma wyobraźni przenosicie się do przepięknego ogrodu skąpanego promieniami popołudniowego słońca. Jest ciepło, przyjemnie, a wokół róże... To jest dokładnie coś takiego. Piękne, prawda?
Świecę dorwałam w TK Maxx i byłam w ogromnym szoku, że udało mi się kupić świecę YC w tym sklepie. Widziałam tam świece wielu marek, ale Yankee Candle? Szok. I to mój ulubiony zapach. Miałam wielkiego farta, zwłaszcza że ta świeca była na mojej wishliście urodzinowej. Yeah!




Przepiękne kimono, jakie mam na sobie na tym zdjęciu, pochodzi z Romwe*. Zamówiłam je wiele tygodni temu, mając nadzieję, że uda mi się założyć je jeszcze podczas ciepłych dni. Oczywiście wiecie, jak wygląda tegoroczna jesień? Jest do bani. Od dwóch miesięcy miałam okazję poczuć ciepło słońca tylko przez kilka dni. Chmury i szaruga prawie mnie uśpiły i wyciągnęły całą energię. Kimono zostawiam na kolejny sezon. Już nie mogę się doczekać!




Ten wpis nie może obyć się bez książek. Ostatnimi czasy zaglądam do poradników i książek kucharskich, bo ciekawi mnie inne spojrzenie na świat, na różne dziedziny życia i interpretacja sprawdzonych pomysłów. Prawdą jest jednak to, że nigdy, ale to nigdy nie biorę takich książek na serio. Stanowią one dla mnie wskazówkę do tego, by coś robić lepiej.




Tak jest właśnie w przypadku książki „Elementarz Stylu”, która zawiera naprawdę świetne rady pomagające w uporządkowaniu własnej garderoby. Love style life również w tym pomaga, ale w przypadku tej książki podobają mi się pamiętnikowe wstawki autorki. Są humorystyczne i widać po nich, że autorka jest naprawdę „światową” osobą. Do „Love style life” wracam z przyjemnością, bo mogę ją porównać do rozmów z przyjaciółką przy kawie. Idealnie.
„Pyszne na słodko” autorstwa Ani Starmach dostałam w prezencie urodzinowym od mojej teściowej. Książka zawiera mnóstwo prostych przepisów na słodkości i jest dla mnie bardzo pomocna, bo choć wiele rzeczy robię inaczej, to jest dla mnie wielką inspiracją.




Różowy aspekt urodowy jest tak oczywisty, jak lekcje matematyki w szkole. O mgiełce PINK od Ted Baker pisałam Wam w tym wpisie i wiecie co? To wciąż jest mój ulubiony zapach. Spryskuję nią nie tylko siebie, ale i ubrania w szafie. Z przyjemnością zakładam na siebie coś, co tak pięknie pachnie.
Matowa pomadka ROUGE EDITION Velvet od Bourjois jest moim hitem od miesięcy. Na moich ustach staje się wyrazista, więc oczy muszą być pomalowane bardzo delikatnie. Mocny makijaż oczu nie wchodzi w grę! Ale mam też lepszą opcję, jeśli chcę wyglądać naturalniej - po prostu nakładam minimalną ilość pomadki i rozcieram ją palcem do uzyskania delikatnego efektu. Do tego odrobina różu na policzkach i voila! Buzia jest jedynie podkreślona, a ja dzięki temu wyglądam świeżo i jakby to nie brzmiało, bardzo energetycznie. Lubię to!

Jak myślicie, co zrobię dzisiaj? Czy założę na siebie kimono, czy zapalę różaną świecę i zabiorę się za czytanie tych książek?
Świecę i kimono zostawiam na wiosnę. Do książek zajrzę, jak będę miała wolne. Mgiełką spryskam ubrania, a usta pomaluję na spotkanie. Dziś założę ulubiony szary dres, ciepły sweter i kapcie. Siądę do komputera z kubkiem ulubionej herbaty, zrobię pyszny obiad, a wieczorem wezmę relaksującą, pachnącą kąpiel. To plan na dziś. Miłej niedzieli!

* Dlaczego podkreśla mi linki choć nie używam opcji podkreślenia? O.o


Moje szczegółowe planowanie tygodnia i nie tylko

13 listopada 2016


Nie wiem jak Wy, ale ja co jakiś czas wypadam z własnego toku działania. Mogę planować, spełniać te plany, spędzać dzień wg wcześniej ustalonego harmonogramu, a i tak zdarzy się coś, co wprowadzi w życie chaos i plany trafia szlag. Dzięki temu nauczyłam się robić dużo rzeczy na zapas, planować z dokładnością to, czego nie mogę zrobić wcześniej. A dlaczego? Dlatego, by nie marnować czasu. Dla mnie każda wolna chwila jest cenna, wolę zrobić wszystko dobrze i wyrobić się w czasie by móc spędzić czas wolny pijąc dobrą herbatę i oglądając ulubiony dokument naukowy na National Geographic.
Tak btw. DZISIAJ NA NATIONAL GEOGRAPIC BĘDZIE LECIAŁ FILM - WYPRAWA NA MARSA. Godzina 21:30, KONIECZNIE MUSICIE OBEJRZEĆ!



Tydzień planuję w bardzo śmieszny sposób. Śmieszny, bo jestem chorobliwie drobiazgowa i nie mogę o niczym zapomnieć. Biorę kilka kartek A5, na jednej spisuję najważniejsze rzeczy, jakie będą miały miejsce w następnych dniach (zlecenia, spotkania, wyjazdy, ew. wizyty u lekarza) i plany dotyczące publikacji na blogu. Najważniejsze sprawy są w pierwszej kolejności, więc wypisuję przy nich szczegółowo daty oraz godziny. Biorę pod uwagę także to, ile czasu zajmie mi przygotowanie się do wykonania danych zadań czy spotkań, więc ważna jest godzina pobudki, kursów komunikacji miejskiej i ewentualnych opóźnień. Pomaga mi to w pełnym rozplanowaniu dnia. Wiem, że jednego dnia muszę wstać o godzinie 7 i dać sobie 3 godziny na przygotowanie do zlecenia, które będę miała przykładowo o godzinie 11. W tym czasie jest kąpiel, przygotowanie posiłku i sam posiłek, przygotowanie dziecka do dnia z babcią oraz czas na dojście do celu. Plan na resztę dnia jest wtedy bardzo prosty, a ja nie mam poczucia straconego czasu. Przykład tego, jak planuję przykładowy dzień w tygodniu? Jest.


koszula / sukienka TUTAJ

Po ogarnięciu najważniejszych spraw zabieram się za plany blogowe i dopasowuję orientacyjnie wpisy do wybranych przez siebie dni. Wierzcie mi, że to jest ważne, bo publikacja każdego wpisu musi mieć sens. Raczej nie zabierzecie się za czytanie w sobotę wieczorem, bo spora część z Was idzie na imprezy, randki czy wyjeżdża, co nie? Uważam też, że tematyka każdego wpisu również powinna być dopasowana do danego dnia tygodnia. Inaczej ma się wpis o tematyce fashion, prezentujący się bardzo aktywnie a inaczej przepis, który wiąże się z przyjemnością i odpoczynkiem. Dziś mamy niedzielę a przed nami nowy tydzień. Dodałam wpis na temat planowania tygodnia i blogowej aktywności. Ma to sens?
OF KORS.

Idąc dalej, na następnej kartce wypisuję po kolei dni tygodnia i wypisuję przy nich wszystko na czysto, co ustaliłam na poprzednim arkuszu. Plany, godziny i wszelkie szczegóły, są uporządkowane tak, że lepiej się nie da. Mogę się zabrać za kawę.


Przy planowaniu niektórych rzeczy, np. zdjęć na bloga, bardzo biorę pod uwagę pogodę. Sprawdzam ją na mojej ukochanej Accuweather i w zależności od tego, kiedy aura jest najlepsza, wtedy planuję zdjęcia w plenerze lub w domu (jeśli jest piekielnie zimno). Zdjęcia wolę nawet zrobić wcześniej (wolę np. wykorzystać dzień, w którym plany nie wypaliły, a warunki pozwalają na zrobienie sesji) i nie martwić się potem złą aurą, bo dzień stracony przez pogodę mogę wykorzystać na to, co i tak jest w planach. Wszystko, co się dzieje w tygodniu, dopasowuję również do rytmu mojego dziecka. Staram się ułożyć wszystko tak, by móc bez przeszkód poświęcać czas małej i by na linii MAMA - DZIEĆ nie było spin. Kontynuując temat, jeśli plan ulega transformacji, np. ktoś odwołuje spotkanie ze mną, wtedy szukam rzeczy, która była zaległa lub miałam ją w późniejszych planach i mogę wykonać właśnie w tej chwili, np. właśnie zdjęcia, albo przykładowe zlecenie. A dlaczego? Nie lubię mieć zmarnowanego czasu. I co najgorsze, zaległości! Jak mówiłam wcześniej - więcej czasu na herbatę i czadowy dokument na Naszynalu.


Planowanie czasu może się stać bajecznie proste nawet bez kalendarza czy plannera, który jest dużym ułatwieniem. Wystarczą kartki papieru, długopis i wypoczęta głowa. Szczerze Wam powiem, że mi czasu brakuje i od czasu do czasu mam taki okres, w którym nie nadążam za wszystkim, a sprawy do załatwienia się piętrzą. Jednak jest to coraz rzadsze dzięki motywacji do uzyskania każdej, wolnej chwili. Czas nie będzie Wam przeciekał przez palce, jeśli go sobie dobrze rozplanujecie. I daję Wam słowo, że przestaniecie się zadręczać tym, że mogliście zrobić tyle rzeczy w danej chwili. Głowa w ruch, długopis w palce i lećcie planować!

Życzę Wam miłego, nowego tygodnia. Ściskam mocno!

Nie murzynek, nie brownie. Szybkie ciacho czekoladowe z gruszkami.

11 listopada 2016

 
Gdyby ktoś zapytał się mnie, jak nazwałabym dzisiejsze szczęście, to określiłabym je czterema słowami...

Śnieg, czekolada, mandarynki i gruszki.

Do grudnia jeszcze daleko, ale fajnie jest szukać i tworzyć inspiracje na święta. Zawsze lepiej jest ćwiczyć i planować wszystko przed czasem. Prostym przepisem na boskie ciacho rozpoczynam cykl "Czas na Święta". Nadzwyczaj wcześnie.

Przepis jaki mam dzisiaj dla Was, ciężko jest mi nazwać przepisem na murzynka czy brownie. Nie mogę powiedzieć, że to jest murzynek, bo brak mu puszystości. Nie mogę nazwać go brownie, bo dzięki niewielkiej ilości proszku do pieczenia, wyrasta, i nie jest zbite. Poza tym w środku siedzą przepyszne, lekko waniliowe gruszki. Całość dopełniają cząstki mandarynek podgryzane po każdym kęsie.
Receptura jest banalnie prosta, ciasto robi się ekspresowo i najlepsze jest drugiego dnia.



SKŁADNIKI

Masa czekoladowa
3 jaja
pół szklanki cukru
pół kostki masła
tabliczka mlecznej czekolady
3 spore łyżki kakao
2 łyżki mąki
malutka łyżeczka proszku do pieczenia

Lekko waniliowa gruszka
gruszka
500 ml wody
pół szklanki cukru
esencja waniliowa
sok z jednej cytryny

Polewa
tabliczka czekolady z orzechami
1/4 kostki masła
3-4 łyżki śmietany 30%

Formę do pieczenia wyłożyć papierem do pieczenia.
Gruszkę obrać, pokroić w ósemki, usunąć gniazdo nasienne. Piekarnik nastawić na 180 stopni. Wodę zagotować z cukrem, dodać esencję waniliową i sok z cytryny. Wrzucić gruszki i gotować w syropie około 10 minut. Po ugotowaniu wyjąć na talerzyk.
Tabliczkę mlecznej czekolady pokruszyć, roztopić razem z masłem w kąpieli wodnej. Jaja z cukrem ubić na puszystą masę, dodać roztopione masło z czekoladą i cały czas mieszając, dodać mąkę, kakao i proszek do pieczenia. Odrobinę masy czekoladowej wylać do formy, ułożyć gruszki i zalać je resztą masy. Piec w piekarniku przez 40 minut 180 stopniach, po tym czasie zmniejszyć temperaturę i piec przez ostatnie 15-20 minut w 160 stopniach.
Czekoladę z orzechami posiekać, roztopić z masłem w kąpieli wodnej. Do mieszanki czekolady i masła dodać śmietankę i mieszać do powstania jednolitej masy. Polewę wylać na czekoladowy przysmak i schłodzić. Można posypać cukrem pudrem. Mniam!


Dwa banalnie proste torty na weekend

3 listopada 2016


Znajomi od dawna namawiali mnie na umieszczanie przepisów na moje ciasta na blogu. Twierdzili, że robię przepiękne ciasta i powinnam się tym podzielić, a potem zrobić biznes. Słowa te były bardzo miłe, ale ja nie czułam się wystarczająco na to gotowa. Łatwo jest dodać przepis na proste ciacho marchewkowe, ciasteczka czy nawet donuty, gorzej jest, gdy w grę wchodzi tort czy ciasto z kremem. Jest to nie kończący się, kuchenny eksperyment. Długo walczyłam z biszkoptami i różnymi kremami do ciast co powodowało u mnie olbrzymią frustrację, a szczerze powiem, że mam do przetestowania jeszcze jedną, znienawidzoną przez siebie opcję. Na ten moment mogę szczerze powiedzieć, że uwielbiam krem na bazie serka kremowego i masła... Nie unikam proszku do pieczenia przy robieniu biszkoptu... Choć te eksperymenty i masa ćwiczeń bywały dla mnie bardzo wkurzające, to dały mi ogromną radość i stały się dla mnie niesamowitym sposobem na relaks. Ubijanie żółtek, białek, wyrabianie ciasta drożdżowego, niesamowity zapach białej czekolady... To jest coś, co lubię najbardziej. Wiecie co? Lubię gotować, ale zdecydowanie bardziej wolę piec. I chyba coś upiekę na weekend, bo mam niesamowitą ochotę na puszyste ciacho z kremem. A tymczasem zostawiam Was z przepisem na moje dwa ostatnie mini torciki. Ciekawi?


SKŁADNIKI NA BISZKOPT PRZEZNACZONY NA DWA MAŁE TORTY O ŚREDNICY 12 cm
(forma o kwadratowym kształcie i 24 cm średnicy)
6 jaj
szczypta soli
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 szklanka mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
3/4 szklanki cukru

Formę do ciasta wyłożyć papierem do pieczenia, piekarnik nastawić na 160 stopni. Mąkę i proszek do pieczenia przesiać do miski. Białka oddzielić od żółtek, umieścić w osobnej misce, dodać szczyptę soli i ubijać do momentu aż masa będzie sztywna. Ubijając dalej dodawać cukier małymi porcjami. Białka mają być sztywne i błyszczeć. Pod koniec ubijania białek dodać sok z cytryny i dalej ubijając dodać mąkę ziemniaczaną. Nie przerywając ubijania dodawać po jednym żółtku i miksować aż całość będzie puszysta. Gdy jaja będą ubite, dosypywać porcjami suche składniki przez sitko i mieszać delikatnie by ciasto nie utraciło na puszystości. Gotową masę przelać do wcześniej przygotowanej formy, wygładzić szpatułką i wstawić do piekarnika. Piec do tzw. suchego patyczka. Po upieczeniu upuścić z 50 cm na podłogę i studzić w piekarniku.
Biszkopt podzieliłam na cztery kawałki, każdy obkroiłam naokoło do uzyskania kształtu koła i przekroiłam na dwa blaty. Na każdy z tortów użyłam czterech blatów.



DODATKI DO RÓŻOWEGO TORTU
mini beziki (masa białkowa z przepisu na pavlovą (proporcje dla 1 białka!) z dodatkiem różowego barwnika)
pianki marshmallow
cukrowe kuleczki w pastelowym kolorze (ja wybrałam lila)
pralinki Rafaello
dżem bądź owoce z konfitury

DODATKI DO DEKORACJI LEŚNEGO TORTU
pokruszone, kruche ciastko czekoladowe (żółtko, łyżeczka masła, łyżeczka cukru, jedna lub dwie łyżki mąki), można również użyć gotowca...
listki zebrane podczas spaceru, wysuszone
srebrne perełki
orzechy laskowe (z łupinką i bez)
orzechy włoskie
kasztany (normalne, zebrane spod drzewa, umyte w domu kasztany ;))
Milky May lub Mars do posiekania i wsadzenia w środek :))


KREMY DO OBŁOŻENIA BLATÓW
200g masła
1 szklanka cukru pudru
2 serki kremowe President (2x 350g)
różowy barwnik
3-4 łyżki kakao

Masło ubić z jedną szklanką cukru pudru na puszystą masę. Zmiksować z dwoma serkami śmietankowymi. Podzielić na pół. Schłodzić.

Masę do obłożenia różowego tortu podzielić na cztery.
W pierwszej połowa na pierwsza warstwę - na boki, górę tortu i pomiędzy blaty.
W drugiej masa bez dodatków.
W trzeciej z odrobiną różowego barwnika dla uzyskania delikatnej, jasnej barwy.
W czwartej z większą ilością różowego barwnika, żeby masa maślana miała wyrazisty, różowy kolor.

Masa do obłożenia leśnego tortu - dodać tylko 3-4 łyżki kakao.

PONCZ POMARAŃCZOWY
sok z jednej, dużej pomarańczy
aromat waniliowy
1/2 szklanki wody

Wszystkie składniki zagotować w rondelku a następnie wystudzić.


POLEWY

Do różowego tortu
W małym rondelku łyżkę masła rozpuścić w kilku łyżkach gorącego mleka, dodać pokruszoną białą czekoladę i różowy barwnik. Masa powinna mieć  konsystencję gęstego lukru. Jeśli będzie za rzadka, poczekać minutkę aż się lekko zredukuje. Cały czas mieszać! Dekorowanie rozpocząć od polewania kantów tortu. Polewa sama spłynie po bokach. Na sam koniec wypełnić górę tortu. Poczekać chwilę aż polewa będzie stabilna i dekorować!


Do leśnego tortu
Postępować tak samo jak w przypadku różowej polewy, czekoladę jedynie zamieniamy na mleczną. Jeśli polewa będzie za rzadka to nie musimy redukować, możemy dodać troszkę sypkiego kakao. Tort leśny dekorujemy polewą tak samo jak w przypadku różowego.


KROK PO KROKU
1. Upiec biszkopt, wystudzić, odstawić na około 12h. Zabawa z biszkoptem to mniej więcej doba.
2. Przygotować sobie dodatki, masę maślaną i poncz.
3. Gotowy biszkopt przygotować do przełożenia. Blaty (o nich mowa w przepisie na sam biszkopt), nasączyć ponczem pomarańczowym. Smarować cienko kremem maślanym (lub kakaowym jak w przypadku leśnego tortu). Przekładać owocami z konfitury lub dżemem, lub pokruszonym batonikiem Mars lub Milky Way. Proste, co nie?
4. Pierwszy tort (różowy) posmarować masą maślaną po bokach i na samej górze.. Gdy pierwsza warstwa będzie wygładzona, smarować na około trzema kolorami (wyrazisty róż, jasny róż, biel) i wygładzać do tzw. efektu "watercolor". Wierzch tortu posmarować wyraziście różowym kremem i wygładzić.
W przypadku drugiego tortu posmarować boki, wierzch i wygładzać do pożądanego efektu.
5. Torty udekorować polewami i dodatkami. Schłodzić! Zostawić na kilka godzin w lodówce.

Przepis, i lista składników są długie, a sama robota była dla mnie kolejnym eksperymentem, ale było warto! Ciasta były przepyszne i sprawiły, że mam ochotę na więcej. Jeśli będziecie czegoś ciekawi to piszcie. Chętnie pomogę i udzielę informacji. Obym niczego nie zapomniała!:) Mam nadzieję, że wpis się podobał, i że był pomocny. Buziaki!


Za wsparcie i motywację dziękuję mojej rodzinie, Laurce, Asi, Ani, Oli, Renacie i oczywiście moim kochanym czytelnikom :) Dzięki Wam mam siłę i ochotę na więcej!

Latest Instagrams

© Kreuję swoje życie • Lekka strona lifestyle'u młodej mamy. Design by Eve.